Ratownik medyczny: na polu walki nikt się nie przejmuje bakteriami

Zasada jest prosta: na polu walki nie ma bakterii; podstawowe zadanie: dowieźć żywego poszkodowanego do bezpiecznej strefy, do szpitala - mówi Marek, doświadczony ratownik, prowadzący dla studentów WUM zajęcia z medycyny pola walki.

Od października na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym studenci uczą się medycyny pola walki w ramach bloku z Ortopedii na V roku studiów Wydziału Lekarskiego.

"To zupełnie inna dziedzina niż medycyna cywilna" – powiedział PAP pomysłodawca szkolenia prof. Paweł Łęgosz, ortopeda.

Jego zdaniem takie szkolenia są bardzo potrzebne nie tylko dlatego, że Polska graniczy z krajem objętym działaniami wojennymi, ale i z tego powodu, że możemy mieć do czynienia z atakami terrorystycznymi - jak w krajach ościennych.

"Dlatego uznałem, że bardzo dobrze byłoby wprowadzić takie zajęcia dla studentów" – wyjaśnił prof. Łęgosz. Dodał, że zajęcia będą praktycznie przygotowywały młodych ludzi "do zaopatrywania rannych z pola bitwy".

Podkreślił, że postępowanie z rannymi, np. z wypadku komunikacyjnego, a z tymi z pola walki jest zupełnie inne. Dlatego część zajęć prowadzą doświadczeni ratownicy, którzy uczestniczyli w misjach w Syrii, Kuwejcie, Afganistanie. "To nie jest więc wiedza z książek ani z YouTube'a" – zaznaczył profesor.

Dr Radosław Górski, ortopeda, adiunkt ds. dydaktycznych, który razem z prof. Łęgoszem organizuje te szkolenia dodał, że w medycynie pola walki to sam poszkodowany może być jednocześnie zagrożeniem dla ratownika, a są także inne ryzyka – np. ostrzał.

Wyjaśnił, że zajęcia na WUM nie przygotowują wprost do działania w strefie zagrożenia. Mają tylko wprowadzić studentów w zagadnienie. "Jeśli będą chcieli pogłębić swoją wiedzę i zająć się tym na poważnie, wskażemy im miejsca, gdzie będą mogli ją uzyskać" – dodał dr Górski.

Zajęcia odbywają się w niewielkich grupach w kilku salach warszawskiego Szpitala Dzieciątka Jezus. Jeden ze studentów leży na ziemi, pozorując nieprzytomnego rannego.

"Ta osoba może być w szoku, pod wpływem adrenaliny, może nas nie rozpoznać, nawet jeśli jest to nasz kolega, z którym rano jedliśmy śniadanie" – wyjaśnił instruktor. Ze względu na ich zaangażowanie w sprawy obronności instruktorzy pozostają anonimowi.

Wytłumaczył, że ratownik powinien podchodzić do ofiary ostrożnie, bokiem, aby chronić swoje tętnice udowe, bo ranny "może nas wziąć za nieprzyjaciela, który przyszedł, żeby mu wyrządzić krzywdę". Dlatego trzeba pamiętać o "kilku zasadach bezpieczeństwa", żeby uniknąć sytuacji, w której "użyje on swojej broni i wiedzy przeciwko nam".

Prowadzący zajęcia pokazuje, jak należy się zbliżyć, jak przeszukać rannego, by zabrać mu broń i zabezpieczyć, żeby nie wpadła w ręce nieprzyjaciela. Potem trzeba spróbować nawiązać z nim kontakt.

Dopiero później można się zabrać do badania, jakie są obrażenia, kierując się tzw. protokołem MARCHE. To akronim od pierwszych liter określeń kolejnych elementów badania: Massive bleedings (masywny krwotok), Airway (czy pacjent oddycha), Respiratory distress (niewydolność oddechowa – chodzi o zabezpieczenie ran klatki piersiowej), Circulation (krążenie – badamy tętno), Hypothermia/Head (bada się głowę i szyję, oczy, reakcję na światło, zapobiega wyziębieniu się), Everything else (wszystko, na co wcześniej nie było czasu, czyli np. zaopatrzenie mniej poważnych ran).

"W pierwszej kolejności skupiamy się na krwawieniu, nie na oddychaniu; jeśli jest masywne, zakładamy stazę (taktyczną opaskę uciskową - PAP)" – powiedział prowadzący zajęcia. Zapytał studentów, dlaczego należy zacząć od dolnych kończyn.

Odpowiedzią jest milczenie, więc wyjaśnia: "większość ofiar w strefach wojennych umiera z powodu urazów i wykrwawienia". Ze statystyk wynika, że najczęstsze przyczyny zgonów na polu walki, których można było uniknąć, to w 60 proc. krwotoki z kończyn, w ok. 33 proc. odma prężna (powietrze przedostaje się pod ciśnieniem do jamy opłucnej, ale nie ma możliwości ujścia podczas wydechu), a w zaledwie 6 proc. niedrożność dróg oddechowych.

Prowadzący zajęcia zawiesza głos: studenci mają sobie wyobrazić, że siedzi przed nimi z ogromnymi krwiakami okularowymi na twarzy, źrenicę jednego oka ma wielkości pięciozłotówki, a drugiego jak łepek szpilki i gapi się w sufit. Obok niego jest mężczyzna z urwanymi nogami, "krew tryska jak w jakimś horrorze klasy B". "Do kogo podejdziecie: do mnie czy do kolegi?" – zapytał instruktor.

Nieśmiałe głosy: do kolegi, a instruktor chwali: "słusznie". "Jemu jeszcze możecie pomóc, zakładając stazę, mnie już nic nie pomoże, zapewne z mózgu mam sieczkę" - wyjaśnił obrazowo.

Dodał, że najlepiej po założeniu stazy byłoby zabezpieczyć ranę opatrunkiem okluzyjnym (trwałym opatrunkiem przyklejanym do ciała na niewielkie rany - PAP), ale jeśli go nie ma, to wystarczy zwykły bandaż albo nawet "brudna, przepocona koszulka może dać radę".

Widząc osłupienie na twarzach słuchaczy, wyjaśnia, że kiedy człowiek się wykrwawia, ratuje mu się życie, a infekcjami będzie się można przejmować później.

Podobne wypowiedzi padają kilkukrotnie. Na przykład kiedy Marek, emerytowany ratownik, który wiele lat spędził w wojsku na misjach, wyjaśnia innym studentom, jak zakładać opatrunek, kiedy dojdzie do wywnętrzenia, czyli gdy z powodu rany brzucha na wierzchu znajdą się jelita.

Jego zdaniem najlepiej użyć "opatrunku uciskowego typu izraelskiego, który uważam za najlepszy na świecie" – podkreślił. Ten opatrunek - jak wyjaśnił - można wykorzystać na 12 sposobów i "opatrzyć poszkodowanego od czubka głowy po ostatni palec stopy".

Sam opatrunek na elastycznym, długim bandażu ma poduszkę 24 na 24 cm, którą przed przyłożeniem do rany należy zwilżyć, np. solą fizjologiczną, żeby utrzymać w wilgoci jelita, gdyż gdyby wyschły, byłby to proces nieodwracalny.

A co, jeśli nie ma nawet wody? "Sikamy na nią, mocz działa antybakteryjnie" – odpowiada Marek z kamienną twarzą. A jeśli nie ma takiego opatrunku? "Do hełmu wkładamy bawełniane koszulki zdjęte z zabitych, sikamy do hełmu, zakładamy je na jelita, spinamy paskiem na lędźwiach - tyle możemy zrobić".

Zasada jest prosta: "na polu walki nie ma bakterii. Podstawowe zadanie: dowieźć żywego poszkodowanego do bezpiecznej strefy, do szpitala" - stwierdził Marek.

W jednej z sal uczą, jak założyć stazę jedną ręką, ścisnąć krępulec "aż do bólu". W kolejnej są warsztaty z tamponowania ran. Jak wyjaśnił prowadzący, ranę należy "upakować", wtłoczyć w nią sterylną gazę albo lepiej opatrunek hemostatyczny, zawierający substancje hamujące krwawienie.

"Ale tak naprawdę wszystko może się nadać, nawet używana bielizna" – słychać po raz kolejny. Jeżeli skończył się sprzęt sterylny, to wykorzystuje się wszystko: "coś, co będzie chłonęło krew i spowoduje, że czerwone krwinki skoagulują" - padają wyjaśnienia. Pomóc w nauce "upakowania rady" ma symulator, z którego wylewa się sztuczna krew.

Równie ważne są ostatnie zajęcia. Prowadzący pokazał, że wspólnie z drobną kobietą może przełożyć na metalowe nosze potężnego mężczyznę. "Widzicie, w 30 sekund przełożyliśmy wielkiego chłopa" – powiedział instruktor.

Zdaniem prowadzących zajęcia w jednym medycyna pola walki i ta cywilna są na pewno podobne: często sekundy decydują o śmierci bądź życiu. Podstawowa różnica? W tej drugiej wszyscy bardzo się przejmują bakteriami.

Autorka

PAP

Mira Suchodolska - Dziennikarka Polskiej Agencji Prasowej. Ukończyła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Pracowała jako dziennikarka w Polskim Radiu, Tygodniku „Tak i Nie”, „Trybunie Śląskiej", „Super Expressie", „Newsweek Polska", „PolskaTimes", „Dzienniku Gazeta Prawna". Autorka książek: „Wirusolodzy" oraz „Religa Ojciec i Syn". Współautorka książki "Wszystko jest po coś". Dwukrotnie nominowana do nagrody Grand Press. Wyróżniona w konkursie im. Władysława Grabskiego Narodowego Banku Polskiego w kategorii „felieton i analiza”.

ZOBACZ TEKSTY AUTORKI

ZOBACZ PODOBNE

  • Niedoceniane badania laboratoryjne

    Badania laboratoryjne są nieodzowne w procesie monitorowania chorób, ocenie odpowiedzi na leczenie; w oparciu o nie modyfikuje się postępowanie terapeutyczne i prognozuje potencjalne ryzyko rozwoju choroby – wyniki badań diagnostycznych wpływają na ok. 60–70 proc. wszystkich decyzji klinicznych. Tymczasem przeznacza się na nie zaledwie kilka procent ogólnych wydatków na leczenie.

  • Adobe Stock

    Opieka paliatywna – by uśmierzyć ból

    Pacjent objęty opieką paliatywną nie musi być wcale osobą w ostatnich chwilach życia. W tej specjalizacji chodzi o to, by uśmierzyć ból i nam się to w tej chwili z sukcesem udaje, bo mamy praktycznie refundowane wszystkie nowoczesne leki, ale też kilka absurdów, które można by rozwiązać jednym podpisem ministry zdrowia – zaznacza dr hab. n. med. Tomasz Dzierżanowski, kierownik Kliniki Medycyny Paliatywnej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

  • Adobe

    Przeszczep mikrobioty w chorobie alkoholowej

    Trwają zaawansowane badania nad leczeniem choroby alkoholowej za pomocą przeszczepów mikrobioty od nieuzależnionych dawców. Wyniki są tak obiecujące, że zdaniem badaczy przyczyn alkoholizmu można szukać w jelitach. 

  • Medtronic

    Refundacja pomp insulinowych dorosłym chorym na cukrzycę typu 1 opłaci się państwu

    Materiał promocyjny

    Cukrzyca typu 1 jest chorobą demokratyczną, która dotyka biednych i bogatych, dlatego uczciwie będzie rozszerzyć refundację NFZ na zakup pomp insulinowych dla pacjentów dorosłych, żeby utrzymać ich dłużej w zdrowiu i aktywności zawodowej - ocenili lekarze diabetolodzy. W imieniu pacjentów apelują oni do Ministerstwa Zdrowia, aby refundacja tych urządzeń przysługiwała osobom powyżej 26 roku życia.

NAJNOWSZE

  • Adobe Stock

    Opieka paliatywna – by uśmierzyć ból

    Pacjent objęty opieką paliatywną nie musi być wcale osobą w ostatnich chwilach życia. W tej specjalizacji chodzi o to, by uśmierzyć ból i nam się to w tej chwili z sukcesem udaje, bo mamy praktycznie refundowane wszystkie nowoczesne leki, ale też kilka absurdów, które można by rozwiązać jednym podpisem ministry zdrowia – zaznacza dr hab. n. med. Tomasz Dzierżanowski, kierownik Kliniki Medycyny Paliatywnej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

  • Senior Café – filiżanka kawy zmieniająca opiekę długoterminową

    Materiał partnerski
  • Sąd uznał „metodę pulsacyjną” w leczeniu boreliozy za nieskuteczną

  • Przełom w leczeniu cytomegalii wrodzonej

  • Nadwaga, otyłość i szkoła

  • Adobe

    Przeszczep mikrobioty w chorobie alkoholowej

    Trwają zaawansowane badania nad leczeniem choroby alkoholowej za pomocą przeszczepów mikrobioty od nieuzależnionych dawców. Wyniki są tak obiecujące, że zdaniem badaczy przyczyn alkoholizmu można szukać w jelitach. 

  • Niedoceniane badania laboratoryjne

  • Komórki macierzyste – nadzieja w leczeniu cukrzycy