Ekspert ds. bezpieczeństwa radzi, jak reagować, by nie dopuszczać do przemocy
Polska jest relatywnie bezpiecznym krajem, ale nie jest wolna od przemocy. GUS podaje, że w 2018 roku było blisko 250 tysięcy mężczyzn i ponad 28 tysięcy kobiet prawomocnie skazanych za przestępstwa przeciwko zdrowiu i życiu. O tym, co można zrobić, żeby zminimalizować ryzyko utraty zdrowia lub życia z powodu przemocy opowiada Robert Kotecki, doświadczony negocjator policyjny i doradca ds. bezpieczeństwa.
Autor: Wiktor Szczepaniak
Ekspert: Robert Kotecki, ekspert ds. bezpieczeństwa i negocjacji,
Pewien znany włoski dziennikarz, Tiziano Terzani, na bazie swoich doświadczeń z wojny w Kambodży radził swojemu synowi, żeby, gdy ktoś mierzy do niego z broni, uśmiechnął się do napastnika. Co pan na to?
Nie ma, niestety, konkretnych rekomendacji, do zastosowania w tego rodzaju zdarzeniach, które gwarantowałyby na 100 proc. ich szczęśliwe i bezpieczne zakończenie. Wszystko zależy od konkretnej sytuacji, w tym m.in. od osobowości, stanu emocjonalnego i celów agresora. Nie jest jednak wykluczone, że dobry skutek może przynieść jakaś intuicyjna, niestandardowa reakcja, jak wspomniany uśmiech, choć gwarancji nie ma. Chciałbym jeszcze w tym kontekście podkreślić, że zarówno pistolet, jak i „zwyczajny” nóż należy traktować równie poważnie, jako groźną, potencjalnie śmiercionośną broń.
Przestępstwa z udziałem broni palnej nie są chyba jednak w Polsce na szczęście zbyt częste. Porozmawiajmy więc o bardziej powszechnie występujących formach przemocy. Co mówią na ten temat policyjne statystyki?
Policja najczęściej styka się w ramach swoich interwencji z przemocą domową, której przyczyny są bardzo różne, począwszy od problemów natury psychicznej do problemów finansowych. Choć stereotypowo uważa się, że to mężczyzna jest „przemocowcem”, to jednak w praktyce nierzadko okazuje się, że jest odwrotnie. Sam w swojej pracy policyjnej nie raz zetknąłem się z sytuacjami, w których to kobiety znęcały się nad mężczyznami. (zarówno jednak ze statystyk policyjnych, jak i doświadczeń organizacji pomagających ofiarom oraz sprawcom przemocy wynika, że ofiarami przemocy domowej zdecydowanie najczęściej są kobiety i dzieci – przyp. red).
Co osoba obawiająca się ataku ze strony domownika może zrobić, aby do niego nie dopuścić lub też co powinna zrobić, gdy już do ataku dojdzie?
W przypadku przemocy domowej najczęściej problem ma naturę przewlekłą, czyli trwa już od dłuższego czasu. Rzadko się zdarza, aby ktoś zadzwonił, bo właśnie pierwszy raz doznał przemocy w domu. Przemoc domowa, czy to psychiczna czy fizyczna, zwykle narasta przez długi czas, przez co generalnie wszyscy się do niej powoli przyzwyczajają. Jeżeli się tego procesu nie zastopuje na samym początku, gdy tylko pojawią się pierwsze przejawy agresji np. słownej, to później coraz trudniej jest zapobiegać atakom i uniknąć eskalacji przemocy.
Jak można to zastopować?
Trzeba najpierw do tego mieć pewną elementarną wiedzę odnośnie zachowań przemocowych, czyli m.in. świadomość, że jak ktoś krzyczy na mnie i do mnie przeklina albo mnie popchnie czy opluje, to już jest przemoc, na którą nie można pozwalać. Jeśli ktoś na pierwsze tego rodzaju zdarzenie stanowczo nie zareaguje, to w praktyce oznacza, że daje on agresorowi przyzwolenie na dalsze takie zachowania. W efekcie, następnym razem będzie on krzyczał jeszcze głośniej, przeklinał mocniej i dojdzie do eskalacji przemocy.
Ale konkretnie, co wtedy trzeba powiedzieć? Jak należy zareagować? Gdy ktoś nam w domu pierwszy raz ubliża, startuje do nas z pięściami, krzyczy na nas, przyjmie agresywną postawę, wykonuje jakieś nerwowe ruchy, sięga po jakieś przedmioty albo nam grozi?
Jak już powiedziałem, nawet na najmniejszy tego rodzaju sygnał trzeba zareagować. Zawsze, gdy zdarzy się coś, co sprawi, że poczujemy się nieswojo. Przy pierwszej takiej sytuacji trzeba zapytać: "Dlaczego tak do mnie mówisz, dlaczego tak robisz, dlaczego mówisz do mnie podniesionym głosem, dlaczego na mnie krzyczysz?" Można też zastosować inny komunikat: "Bardzo cię proszę nie krzycz na mnie, zaczynam się ciebie bać. Przepraszam, ale jestem bardzo zdenerwowana, gdy się tak zachowujesz". Można też ostrzec drugą stronę: "Jeśli taka sytuacja się powtórzy, to się z tobą rozstanę". Chodzi o poinformowanie od razu, tu i teraz, tej drugiej osoby, że zrobiła coś nie tak. Jest to ważne, bo ona w silnych emocjach może nawet nie być tego świadoma, że była agresywna, że podniosła głos, przeklęła czy podniosła rękę.
A czego lepiej wtedy nie mówić, żeby nie pogorszyć sprawy?
Nie oceniajmy, nie rozkazujmy i nie pouczajmy. Nawet łagodne komunikaty w stylu „przestań”, „nie denerwuj się”, „uspokój się” mogą działać negatywnie. Lepiej jest zapytać: co się stało, że tak się denerwujesz? Można też dodatkowo opisać emocje, które się widzi u drugiej osoby: "Widzę, że się złościsz, czy mógłbyś powiedzieć z jakiego powodu?" I ktoś się wtedy powinien określić. Odbijamy zatem piłeczkę, ale nie narzucamy się. Dajemy drugiej stronie, która jest w emocjach, szansę na wyjście z tej sytuacji, dajemy jej możliwość wyboru. Dzięki temu ta osoba może poczuć się decydentem, panem sytuacji. Nikt przecież nie lubi być przesłuchiwany lub też do czegoś zmuszany. Nikt nie lubi słuchać rozkazów.
Z pewnością więc nie warto się w takich sytuacjach licytować, nie warto wdawać się w pyskówki, czyli nie wchodzimy na taki sam poziom agresji i emocji, którym posługuje się sprawca. Niech nasze komunikaty będą łagodniejsze, nie ostrzejsze. Ostrzejsza forma zwykle będzie eskalować agresję. Chodzi więc tutaj w praktyce o umiejętność aktywnego słuchania, która pełni w komunikacji kryzysowej kluczową rolę. Aktywne słuchanie oznacza m.in. parafrazowanie wypowiedzi drugiej osoby, odzwierciedlanie jej słów i gestów, podsumowywanie tego, co mówi. Uważne zastosowanie tych technik m.in. pozwala osobom zagrożonym przemocą czy też ofiarom przemocy dowiedzieć się, jakie konkretnie słowa czy komunikaty wzbudzają agresję u drugiej strony. Warto się więc ich nauczyć.
W teorii to proste, ale przecież trudno zachować spokój w takiej sytuacji i prowadzić wtedy opanowaną, uważną konwersację.
Owszem, nie jest to łatwe, ale można się tego nauczyć. W sytuacji kryzysowej musimy po prostu spróbować opanować własne emocje, aby być zdolnym do racjonalnego działania i zwiększyć w ten sposób szanse na pozytywne zakończenie takiej sytuacji. Nie ma wtedy zwykle czasu na jakieś zaawansowane techniki relaksacyjne. W nagłej sytuacji pozostaje nam po prostu przełknąć ślinę, wziąć głęboki oddech i zastosować jedną z wyuczonych wcześniej technik komunikacyjnych lub też technik samoobrony. Warto też przeszkolić się z pierwszej pomocy przedmedycznej, żeby w razie potrzeby wiedzieć jak pomóc sobie lub innym, a także nie zaszkodzić. Dzięki odpowiedniemu przeszkoleniu, gdy dojdzie już do sytuacji kryzysowej, wiemy, co robić. Podobnie jak w przypadku jazdy samochodem: dzięki wcześniejszemu szkoleniu wiemy gdzie jest hamulec i w czasie trudnej sytuacji na drodze po prostu robimy z niego użytek, reagujemy wtedy automatycznie. Wiedza teoretyczna i wcześniejszy trening zwiększają więc nasze szanse. Poza tym, dzięki nim jesteśmy też spokojniejsi w sytuacjach kryzysowych, bo wiemy jak się zachować.
Niestety jednak niewielu ludzi w Polsce szkoli się w tym zakresie, a więc wróćmy jeszcze do przemocy domowej i praktycznych rad dotyczących tego, co ma zrobić ktoś, kto został właśnie zaatakowany?
Gdy już ktoś biegnie na nas z pięściami, to wtedy pozostaje nam mniejszy repertuar działań do wyboru, czyli w zależności od sytuacji przede wszystkim: samoobrona, ucieczka albo próba „otrzeźwienia” agresora. Można w tym celu krzyknąć np.: "Janek, co ty robisz? Zaczynam się bać!" Ktoś, kto jest w silnych emocjach, w furii, nie myśli racjonalnie, można więc spróbować go oprzytomnić, wybić z tego amoku, wyrwać z jego tunelu myślowego. Może się on wtedy pohamować. Znając techniki komunikacji kryzysowej i samoobrony mamy więc wybór, czego w danej sytuacji użyć: kontrataku, samoobrony, krzyknięcia, chwytu obezwładniającego, komunikatów słownych, czy też ucieczki. Na podjęcie decyzji mamy wtedy często ułamki sekund, dlatego tak ważne jest wcześniejsze przygotowanie.
Najlepiej jednak dmuchać na zimne, czyli gdy widzimy, że rośnie u kogoś z domowników agresja i robi się niebezpiecznie, to można wtedy też po prostu wyjść z domu, np. iść do sąsiadki albo schronić się w pobliskim sklepie. Jeśli nie ma się u kogo schronić, to wtedy można wezwać policję. Choć trzeba mieć też na uwadze, że może to podziałać na sprawcę prowokująco i doprowadzić do eskalacji, np. wywołać chęć zemsty na ofierze.
A zwrócenie się do agresora słowami „Proszę, nie bij mnie!” może nam pomóc?
Nie ma niestety w tej kwestii uniwersalnych rekomendacji. Wszystko zależy od konkretnej sytuacji. U jednego agresora to zadziała, a u innego nie. Dla niektórych takie słowa mogą być wręcz zachętą do eskalacji przemocy, bo dadzą agresorowi poczucie władzy i mocy. Poza słowami ważna jest również postawa naszego ciała, mimika i gesty, czyli komunikacja niewerbalna.
No właśnie, gdy np. idziemy ulicą i naprzeciw zbliża się agresywna grupa tzw. „dresiarzy” albo „kiboli”, jaką postawę najlepiej przyjąć?
Tu znowu nie ma uniwersalnych recept. Zależy, na kogo trafimy i jaki jest ich cel. Może być tak, że gdy spuścimy głowę i wzrok, to agresorzy stwierdzą: „Oho, patrzcie, idzie jakaś „ciapa”, to będzie dla nas łatwy cel” i to ośmieli ich do agresji. Inni jednak mogą stwierdzić: „Eee, patrzcie, jaki zestrachany, już na sam nasz widok spękał” i to im wystarczy, już takiej osoby nie zaatakują. Jeśli z kolei ktoś idąc naprzeciw takiej grupy zaprezentuje pewną siebie postawę, to wtedy też reakcja potencjalnych agresorów może być różna. Jedni stwierdzą: „O, patrzcie jaki „kozak!”, to może się z nim trochę zabawimy i pokażemy mu gdzie raki zimują”. Inna grupa jednak na widok takiego odważnie maszerującego człowieka może mu odpuścić. Czasem więc lepiej się skulić, a czasem lepiej być asertywnym, raz pomoże krzyknięcie, a innym razem spokojny i łagodny ton. Nie ma reguły. Przy wyborze odpowiedniej techniki pomocne byłoby wcześniejsze szkolenie, nie tylko teoretyczne, ale połączone z praktyką.
Wychodzi na to, że najlepiej jednak być trochę takim „supermenem”, czyli osobą przeszkoloną z technik samoobrony, komunikacji kryzysowej i udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej, dzięki czemu ma się do dyspozycji szeroki wachlarz możliwości do wyboru w razie ataku.
Myślę, że każdy powinien być w tym zakresie przeszkolony. Pamiętajmy, że zgodnie z prawem istnieje coś takiego jak obrona konieczna, czyli prawo pozwala nam się bronić, gdy zostaniemy zaatakowani.
Zwłaszcza, że nie zawsze jest czas na to, żeby wezwać na pomoc np. policję.
Tak, i dlatego też warto się ponadto doposażyć w różne urządzenia i aplikacje zwiększające nasze bezpieczeństwo. Na przykład w telefonach można zainstalować specjalne aplikacje alarmowe S.O.S. Dzięki nim, np. po naciśnięciu trzy razy przycisku włączającego telefon urządzenie wykonuje zdjęcia z tylnej i przedniej kamery, a potem przesyła je do wskazanej osoby, wraz z danymi lokalizacyjnymi (GPS). Takie tajne powiadomienie alarmowe może nam uratować życie nie tylko w przypadku porwania albo napadu, ale może też pomóc w razie wypadku lub jakiegoś nagłego incydentu zdrowotnego. Nasze bezpieczeństwo może też zwiększyć zakup tzw. piszczyka, a także gazu do samoobrony.
Tego rodzaju sprzęt można kupić w sklepach militarnych. Piszczyk robi taki hałas, że może zarówno spłoszyć agresora, jak też i zwrócić uwagę innych na to co się z nami właśnie dzieje. Jeśli chodzi o gaz, to warto dodatkowo przeszkolić się z jego stosowania, żeby wiedzieć czego się spodziewać w sytuacji, kiedy się go użyje, bo przecież będzie on wtedy działał także na nas. Lepiej być na to przygotowanym.
Rozumiem, że mówiąc o gazie i piszczykach odwołuje się pan już nie tylko do przemocy domowej, lecz znacznie szerzej, do różnych możliwych sytuacji z użyciem przemocy. Czy najczęściej mają one charakter kryminalny?
Niekoniecznie. Sprawcami tzw. przemocy ulicznej oczywiście nierzadko są kryminaliści, ale chyba jednak częściej są nimi tzw. zwykli ludzie. Wystarczy, że zwrócimy komuś uwagę, np. że powinien założyć maseczkę, że nie powinien śmiecić, że otworzył okno w tramwaju, czy też zareagujemy słownie na jakiś akt wandalizmu albo staniemy w czyjejś obronie. W praktyce już nawet takie zwrócenie komuś uwagi lub tylko odezwanie się w czyjejś obronie może wywołać agresję i doprowadzić do czynnej napaści na nas, gdyż jest często odbierane przez innych jako atak lub zagrożenie.
Myślę, że każdy doświadczył kiedyś podobnej sytuacji. Jeśli jednak, pomimo związanego z tym ryzyka, chcemy zwrócić komuś uwagę lub stanąć w czyjejś obronie, to jak powinniśmy to zrobić?
Jeżeli już zwracamy komuś uwagę, to najlepiej zrobić to w sposób łagodny, proszący, jednocześnie podając jakiś konkretny powód (uzasadnienie) swojej prośby. W ten sposób pozwalamy agresorowi m.in. na wyjście z twarzą z trudnej sytuacji. Czyli np., gdy ktoś otworzył zimą okno w autobusie bez pytania innych o zgodę, to można go poprosić: „Przepraszam pana bardzo, jestem chory, jest mi zimno, boję się, że się przeziębię, czy byłaby taka możliwość, aby zamknąć to okno?” Zwracamy więc komuś uwagę grzecznie, z szacunkiem, podając konkretny powód, nawet wymyślony (czyli jakąś przekonującą „legendę”), a na końcu pytamy czy mógłby zamknąć to okno. Wtedy dajemy tej osobie władzę, on staje się decydentem i może wyjść z tego z twarzą. W niektórych przypadkach skuteczne może się okazać inne postępowanie, czyli np. posłużenie się językiem sprawcy: „weź, no co ty odpier…, zamknij to okno!” Jest to jednak bardziej ryzykowny i konfrontacyjny sposób, który może doprowadzić do eskalacji przemocy. Zwłaszcza w sytuacjach publicznych może to wywołać odwrotny skutek, bo gdy inni ludzie patrzą na jakąś sytuację, to wtedy agresor jest poddany dodatkowej presji. Żeby w swoim mniemaniu nie wyjść na pośmiewisko, może on wtedy zareagować ostrzej niż w sytuacji sam na sam. Ponieważ ryzyko eskalacji przemocy w takich sytuacjach jest całkiem spore, to kluczową kwestią jest właściwa ocena sytuacji.
Oszacowanie ryzyka i przewidzenie możliwych scenariuszy rozwoju wypadków w takiej sytuacji jest jednak dość trudne. Np. widzimy, że ktoś sika na naszej klatce albo jakiś podejrzany typ kręci się koło naszego samochodu: na jakiej podstawie mamy podjąć decyzję czy warto interweniować czy nie?
Zawsze w tego typu sytuacjach należy zacząć od oceny, czy mamy pole ucieczki, na wypadek gdyby ktoś komu zwrócimy uwagę, np. wyjął nóż. Musimy też ocenić realnie swoje siły w porównaniu do tego kogoś: czy jesteśmy w stanie się obronić albo obezwładnić kogoś w razie ataku. Jeśli nie ma możliwości ucieczki, a potencjalny agresor jest od nas większy i silniejszy, to oczywiście lepiej sobie odpuścić, wycofać się i dopiero gdy jest się już w bezpiecznym miejscu, to można ewentualnie podjąć jakieś działanie. To nie są sytuacje zero - jedynkowe. Nie mam więc tutaj uniwersalnych rekomendacji.
W jeszcze gorszej sytuacji, gdy np. jesteśmy świadkami rozboju czy gwałtu, ryzyko związane z naszą potencjalną interwencją wydaje się być dużo większe. Rozumiem, że wtedy, o ile nie jest się Brucem Lee, należy po prostu się ukryć i zadzwonić po policję?
Jeśli natkniemy się na taką sytuację, gdzie np. trzech napastników gwałci kobietę, to raczej nie decydujemy się na bezpośrednią, fizyczną interwencję. Ale można wtedy spróbować zadziałać z bezpiecznej odległości, żeby przerwać ich działanie i uratować kobietę przed gwałtem, za pomocą mocnego komunikatu czy nawet blefu: „Halo, przecież to się wszystko nagrywa, czy chcecie trafić za kratki?” Albo po prostu: „Halo, przestańcie natychmiast, już tutaj jedzie policja!” Oczywiście nawet takie działanie jest ryzykowne, bo przecież agresorzy mogą się wtedy na nas rzucić. Trzeba więc najpierw dobrze oszacować sytuację i zapewnić sobie bezpieczeństwo, a następnie jak najszybciej zawiadomić policję. Dobrą praktyką będzie również poinformowanie osoby najbliższej o tym, gdzie się znajdujemy i o tym, co się dzieje.
A może lepiej z bezpiecznej odległości krzyczeć: pomocy, ratunku, gwałcą! Czyli spróbować wezwać na pomoc ludzi z najbliższego sąsiedztwa.
To raczej nie zadziała. W każdym razie może być mało skuteczne, zwłaszcza gdy jest się w miejscu słabo zaludnionym. Doświadczenie wskazuje, że gdy się chce zaalarmować ludzi i skłonić ich do wyjścia z domu, to najlepiej jest wołać: "Uwaga, pali się, pożar, ratunku!"
Ludzie, niestety, słabo reagują na inne nawoływania. W kontekście gwałtów warto jeszcze dodać, że wbrew pozorom dochodzi do nich nie tylko w przysłowiowych krzakach, lecz często także w mieszkaniach czy biurach (badania wskazują, że większość sprawców gwałtu to osoby, które ofiara znała - przyp. red.).
Ponadto chciałbym zaznaczyć, że w sytuacji sam na sam z napastnikiem panie nie są wcale bez szans na wyjście z próby gwałtu obronną ręką. I to często bez użycia siły. Podam przykład. Jedna pani robiła kiedyś wywiad z pewnym mężczyzną. W pewnym momencie ten pan zamknął drzwi swojego lokalu i powiedział: „A teraz się zabawimy, do rana będziemy razem wyczyniać cuda…” Kobieta jednak intuicyjnie zareagowała na to blefując: „Ale ja powinnam już wyjść, bo mój mąż czeka na dole w aucie i skoro mam zostać u pana na noc, to muszę pójść mu powiedzieć, żeby jednak na mnie nie czekał”. I tamten facet ją wypuścił.
W innej podobnej sytuacji kobieta powiedziała: „OK, ale proszę najpierw idź się chociaż wykąp”. Wtedy on poszedł się kąpać, a ona uciekła. Nierzadko więc człowiek intuicyjnie wynajduje dobre rozwiązania, które go ratują i to bez użycia siły. I to jest oczywiście najlepsza opcja. Z rozwiązaniami siłowymi wiąże się zawsze spore ryzyko utraty zdrowia lub życia.
A co by pan radził zrobić w sytuacji, gdy zostaniemy napadnięci w jakiejś ciemnej uliczce albo bramie?
W razie napadu najlepiej jest dostosować się do poleceń napastnika. Czyli np. oddać mu pieniądze czy telefon, jeśli tego zażąda. Naprawdę nie warto ryzykować życia i zdrowia dla portfela czy paru złotych. Musimy pamiętać, że po drugiej stronie też jest człowiek, na którego również działają silne emocje. Tak, trzeba sobie uświadomić, że w chwili napadu sprawca też działa w wielkim stresie. Dlatego bardzo ważne jest, abyśmy swoim postępowaniem sprawili, aby agresor poczuł, że jest panem sytuacji. Jeśli tak się nie stanie, to istnieje duże ryzyko, że z powodu silnych emocji, stresu i napięcia napastnik wyrządzi nam krzywdę, nawet jeśli wcale tego nie planował. Paradoksalnie więc najlepiej jest sprawić, żeby sprawca szybko poczuł się bezpiecznie. Zwłaszcza, że przecież nie wiemy do końca, co nim powoduje, jak bardzo jest zdeterminowany i czy działa sam. W ten sposób zwiększamy szanse na wyjście z tego zdarzenia bez uszczerbku dla zdrowia. Radzę też w takiej sytuacji nie patrzeć natarczywie sprawcy w oczy, ani go natarczywie nie obserwować. To może być dla niego prowokujące. Lepiej spuścić wzrok. Generalnie, w większości tzw. sytuacji zakładniczych, w ciągu pierwszej godziny ich trwania istnieje największe ryzyko utraty zdrowia lub życia. Dopiero gdy sprawca poczuje, że nic mu z naszej strony nie zagraża, to po pewnym czasie stopniowo przestaje na nas zwracać uwagę. Wtedy z czasem zyskujemy szansę dowiedzenia się o co mu właściwie chodzi.
Rozumiem, że mówimy tu o pierwszej fazie sytuacji, w której ktoś wziął nas na zakładnika podczas jakiegoś napadu albo zamachu. A co powinniśmy robić w kolejnej fazie?
W drugiej fazie, w której sytuacja się nieco uspokaja, zakładnicy muszą się „uczłowieczyć”. Chodzi o to, żeby sprawca napadu zobaczył w nich żywych ludzi, a nie tylko karty przetargowe czy pionki w grze. Człowieka jest bowiem trudniej zabić niż pionka. "Uczłowieczać" możemy się poprzez odpowiednie komunikaty, np.: "Przepraszam, źle się czuję czy mogę skorzystać z toalety? Albo: Przepraszam, miałem dziś zawieźć swoją mamę do lekarza, ona na pewno się martwi tym, że się nie pojawiłem o umówionej porze, czy mógłbym do niej zadzwonić i powiedzieć jej o tym, że będziemy musieli przełożyć wizytę na inny dzień?".
Dzięki umiejętnej grze psychologicznej możemy więc sprawić, że napastnik szybko poczuje się panem sytuacji i się uspokoi, dzięki czemu zacznie myśleć bardziej racjonalnie i będzie mniej skłonny do zrobienia nam krzywdy. Brzmi zachęcająco, ale czy to działa nawet, gdy trafimy na bardzo inteligentnego i wyrachowanego sprawcę?
Oczywiście stuprocentowej skuteczności nie można zagwarantować. Rozwój sytuacji zakładniczej zależy bowiem od bardzo wielu czynników. Nie na wszystkie mamy przecież wpływ i nie wszystkie też znamy. Jedno tylko wydaje się pewne: im większe emocje buzują u napastnika, tym większe jest ryzyko, że zrobi nam krzywdę. Dlatego warto postarać się o to, żeby jak najszybciej się uspokoił i poczuł, że kontroluje sytuację. Z doświadczenia wiadomo, że z czasem zakładnicy mogą nawet zmienić swój stosunek do sprawy, z negatywnego na pozytywny i odwrotnie. Ten fenomen znany jest jako syndrom sztokholmski. Historia dowodzi też, że nawet w zetknięciu z najgroźniejszymi terrorystami czy kryminalistami można przeżyć i doprowadzić do pozytywnego rozwiązania. To m.in. w tym celu służby specjalne i mundurowe zatrudniają profesjonalnych negocjatorów.
A wracając jeszcze do napadu w ciemnej uliczce: czy warto poprosić napastnika o oddanie nam np. ważnych dokumentów, które są w portfelu?
W pierwszej fazie incydentu, najbardziej nerwowej i stresującej dla sprawcy, taka prośba może nie zadziałać. Lepiej więc z tym zaczekać na bardziej odpowiedni moment, czyli taki, w którym sytuacja nieco się uspokoi i opadną największe emocje. Czasem udaje się wciągnąć sprawcę do rozmowy i go zagadać, np. prosząc go o coś i jednocześnie podając jakieś przekonujące uzasadnienie dla swojej prośby. Może to zwiększyć szansę pozytywnego zakończenia sytuacji kryzysowej, ale nigdy nie wiadomo z kim tak naprawdę mamy do czynienia i w jakim kierunku potoczy się taka konwersacja. Może być bardzo różnie, włącznie z tym, że trzeba jednak będzie ratować się ucieczką lub kontratakować.
Kolejny przejaw agresji w codziennym życiu to tzw. jazda na zderzaku i inne niebezpieczne czy prowokacyjne zachowania kierowców na drodze. Jak wtedy reagować?
Jazda na zderzaku stwarza poważne zagrożenie dla zdrowia i życia wielu uczestników ruchu drogowego. Ci, którzy ją uprawiają, są więc potencjalnymi zabójcami. To jakby wyciągnąć broń i strzelać na oślep.
Czasem nawet się zdarza, że taki pirat zajedzie nam potem drogę i zmusi do zatrzymania albo wyskoczy do nas na światłach? Co wtedy?
Ktoś, kto świadomie naraża życie i zdrowie innych ludzi, nie jest dla nas partnerem do rozmowy. Nie uchylałbym więc w takiej sytuacji okien, ani nie otwierał drzwi. Nie wdawałbym się w dyskusję, ani tym bardziej w jakieś pyskówki. Powstrzymałbym się też od wszelkich konfrontacyjnych gestów i słów, żeby nie eskalować napięcia oraz agresji, która może zostać skierowana np. na nasze auto. Lepiej tonować emocje, zamknąć się w środku auta i jak najszybciej odjechać. Nie jest to czas i miejsce na dyskusję. Dobrze jest mieć na takie okazje kamerkę w samochodzie.
Czy spodziewa się pan w pandemii i po pandemii wzrostu agresji w społeczeństwie, w naszych domach i na ulicach?
Niestety tak. Ludzie popadają w coraz większe kryzysy. Wiele osób sobie nie radzi i ten problem będzie narastał, także wtedy, gdy z pozoru sytuacja już się unormuje. W nowej, postpandemicznej rzeczywistości z pewnością okaże się, że nie jest już tak dobrze, tak samo jak wcześniej. Okaże się, że tyle cierpieliśmy, żywiliśmy się nadzieją na powrót do normalności, a życie po pandemii nie będzie wcale lepsze, lecz inne, trudniejsze. Pojawi się np. problem z tzw. „bumerangami”, czyli osobami dorosłymi, które wyprowadziły się z domów rodzinnych, a teraz zmuszone będą do nich wrócić, z powodu braku środków do życia. Dla tych ludzi świat się więc jakby zawali. Obawiam się, że brak wsparcia psychologicznego w okresie pandemii czy też po niej lub choćby samoświadomości psychologicznej może mieć wpływ m.in. na wzrost liczby samobójstw. W związku z tym, nie bójmy się i nie wstydźmy korzystać z porad fachowców.
Rozmawiał: Wiktor Szczepaniak, zdrowie.pap.pl