Tego, co przeżyliśmy w Buczy nie da się zapomnieć

Wojna to straszny czas. Na własnej skórze doświadczyli tego medycy z Buczy, którzy nie opuścili swojego miasta. Zostali, by zaopiekować się rannymi, chorymi, potrzebującymi pomocy mieszkańcami. „Nieraz balansowaliśmy między bezpieczeństwem pracowników medycznych a udzielaniem pomocy medycznej cywilom. Widziałam rzeczy, których nigdy nie zapomnę” – mówi Oksana Dżam, dyrektorka Miejskiego Centrum POZ w Buczy.

Zdjęcie pochodzi z prezentacji Oksany Dżam, główna ulica w Buczy po rosyjskiej masakrze
Zdjęcie pochodzi z prezentacji Oksany Dżam, główna ulica w Buczy po rosyjskiej masakrze

Kiedy w 2022 roku w Ukrainie rozpoczęła się otwarta rosyjska agresja, nikt nie przypuszczał, jak straszne chwile czekają mieszkańców Buczy. Obrazy, które zobaczyliśmy tuż po wyzwoleniu tej miejscowości, zszokowały cały świat. Podczas konferencji „System Ochrony Zdrowia w czasie wojny. Jak skorzystać z doświadczeń ukraińskich?” zorganizowanej na początku grudnia przez WUM o swoich doświadczeniach i przeżyciach opowiedziała Oksana Dżam, która kieruje buczańskim ośrodkiem medycznym. Oto jej opowieść.

Dzień, w którym zaczęła się wojna, stał się czarnym dniem w kalendarzu naszego życia. Na naszym terytorium rozpoczęły się aktywne działanie bojowe i zaczęła się okupacja. Tego dnia nie wszyscy przyszli do pracy. Szkoły i przedszkola nie pracowały, trzeba było zająć się dziećmi. Niektórzy nie byli w stanie dotrzeć, bo nie działał transport. Inni zwyczajnie bali się wyjść z domu. 

Nasz ośrodek to sieć14 placówek, która zapewnia usługi lekarza rodzinnego w całej gminie. Pracuje w niej 48 lekarzy i 55 pielęgniarek.

Kiedy to wszystko się zaczęło, po pierwsze musieliśmy zorientować się, w jakim stanie znajdowały się ambulatoria bezpośrednio należące do naszej placówki i zaplanować, w jaki sposób będziemy mogli udzielać pomocy medycznej w takich warunkach. Byliśmy przecież zablokowani przez okupację. Wróg otaczał nas i stopniowo wchodził coraz głębiej na nasze terytorium.

Musieliśmy samodzielnie podejmować decyzje, bo były kłopoty z łącznością. Po tym doświadczeniu mogę doradzić: jeżeli macie w swoim otoczeniu przywódców, liderów, wspierajcie ich, bo to na nich wszystko będzie się opierało w trakcie opracowywania wszelkich strategicznych decyzji i planowania działań. Ci ludzie będą podejmować operacyjne decyzje w warunkach, gdy nie ma wsparcia z zewnątrz i żadna strategia nie działa. A w czasie wojny sytuacja zmienia się czasem z minuty na minutę. Bywało, że widzieliśmy, jak wróg okupuje nasze terytoria, i balansowaliśmy między bezpieczeństwem pracowników medycznych a udzielaniem pomocy medycznej cywilom. Ale byliśmy gotowi, aby wspierać mieszkańców naszego miasta. I dziś jestem przekonana, że decyzje, które wtedy podejmowaliśmy, były właściwe, bo udzielaliśmy pomocy medycznej naszej ludności pomimo pocisków latających nam nad głowami, bo zachowaliśmy życie każdego pracownika medycznego.

Wyznaczyliśmy osobę, która cały czas monitorowała, kto pozostał, kto wyjechał, kto jest w pracy, gdzie przebywali pracownicy medyczni, a tych miejsc jest sporo, bo nasz personel to lekarze podstawowej opieki medycznej, ratownicy medyczni, specjalistyczna pomoc laboratoryjna, specjalistyczna pomoc stacjonarna, pracownicy apteki. Nasz koordynator kontrolował, kto gdzie jest w danej chwili. 

Czasem musieliśmy działać bardzo szybko. Pamiętam, gdy w jednym z laboratoriów już byli Rosjanie, a nasi lekarze byli wtedy w piwnicy tego budynku. Martwiłam o nich, robiliśmy wszystko, aby ich stamtąd wyciągnąć. Dzięki Bogu po paru dniach to się udało. 

W tych dniach musieliśmy podjąć mnóstwo strategicznych decyzji, jeśli chodzi o zachowanie dóbr: dokumenty, placówki, pieczęcie, droższy sprzęt. Pamiętam, jak w pierwszym dniu, w trakcie bombardowania siedziałam z głównym księgowym i naliczałam wynagrodzenia dla swoich pracowników, żeby mieli jakiekolwiek pieniądze na przeżycie, bo nie wiedzieliśmy, co będzie dalej. Przelaliśmy pensje, udało nam się jeszcze kupić leki i materiały opatrunkowe i zablokowaliśmy nasze konta. 

Jedną z trudniejszych rzeczy w tamtym czasie było stwierdzanie zgonów. Nic nie działało normalnie, więc ludzie przychodzili i pytali, co robić. Wydawaliśmy dokumenty, które zapisywaliśmy najpierw wirtualnie, potem w jakichś dziennikach. Aż nastąpił moment, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że nikt nie chowa już zmarłych na cmentarzach. Pozwoliliśmy na to, by wszystkich zabitych chować na podwórkach, tam, gdzie ludzie mieszkają. I teraz na każdym podwórku mamy takie prowizoryczne mogiły. Prosiłam tylko, by do ubrań zmarłych osób wkładać dokumenty, żeby później można było identyfikować zwłoki podczas ekshumacji. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, kiedy będzie to możliwe.

Nasz zespół medyczny wraz z obroną terytorialną i wolontariuszami jeździł do schronów, by tam na miejscu udzielać pomocy medycznej. Część pracowników znajdowała się w głównym sztabie i segregowała leki, które rozdawaliśmy potrzebującym, bo przecież apteki były zamknięte. Mój mąż, który nie mógł wyjechać do swojej pracy, był ze mną: robił opatrunki, zszywał rany, wyjmował części odłamków, sortował leki, które zabraliśmy z apteczek obrony terytorialnej.

Ponieważ coraz więcej budynków było zniszczonych, zorganizowaliśmy szpital na bazie szkoły i tam udzielaliśmy pomocy medycznej. Wykorzystywaliśmy do tego ławki szkolne i szafki na podręczniki. Gabinet chirurgiczny urządziliśmy w zwykłej szkolnej sali. W innych klasach przygotowaliśmy punkty do masowego przepływu osób rannych. Musieliśmy zrobić miejsce, żeby można było podłączać kroplówki. To była prowizorka, ale staraliśmy się przygotować na każdą sytuację.

Obsługiwaliśmy też pacjentów w domu: zawożąc produkty spożywcze, wodę, przekazywaliśmy też leki, pomagaliśmy z ewakuacją. Od czasu do czasu mieliśmy do dyspozycji autobusy, najwygodniejszy środek lokomocji dla chorych i rannych. Nasze władze uzgadniały z wrogiem trasy ewakuacyjne, tzw. zielone korytarze. Jednak wróg nie respektował ustaleń, zdarzało się, że kiedy ludzie jechali, zaczynał się ostrzał.

Wróg cały czas nas otaczał. Aż nastąpił moment, kiedy była już pełna okupacja naszego terytorium. Miały miejsce aktywne działania bojowe, rozstrzeliwanie cywilów. Zostaliśmy bez prądu, bez światła, bez łączności.

I wiecie, co mnie wtedy ratowało? Po prostu robiliśmy swoje, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co się działo w Buczy i nawet nie próbowaliśmy się tego dowiedzieć. Wszystko zamarło. Była całkowita okupacja. Nad głowami co chwila leciały pociski. Apteki były pozamykane, nasze gabinety spalone. A te, które się ostały, były kompletnie zdemolowane, na zdjęciach widać porozrzucane jedzenie, rzeczy powyrzucane z szafek. To zostawili po sobie Rosjanie. Ludzie na murach pisali: „Dzieci. Nie strzelać”. Ale oni nic sobie z tego nie robili. 

Trudnym dla mnie był też okres deokupacji. Przyjechałam do miasta czwartego dnia, kiedy Siły Zbrojne Ukrainy już na to pozwoliły. Miasto wciąż było zamknięte, bo teren był zaminowany. Nawiązałam kontakt z wolontariuszami, prosiłam swoich lekarzy, aby ten, kto może, wrócił. Wciąż nie działało ratownictwo medyczne, szpitale, apteki, prywatne placówki. Byliśmy tylko my: kilku lekarzy rodzinnych, kilka pielęgniarek i kilku farmaceutów.

Szacowaliśmy straty. W pierwszej kolejności próbowaliśmy odnowić nasze ambulatoria. To było trudne, bo każda nasza placówka była w jakiś sposób uszkodzona, zniszczona. Okna wybite, drzwi zniszczone. Wewnątrz chaos. Skradziono cały sprzęt. Czego nie zabrali, niszczyli, strzelali nawet do telewizorów.

Pamiętałam, jaką radość sprawił mi telefon wolontariuszy z Kijowa, którzy pytali, czy można do nas przyjechać i posprzątać. Tego było nam trzeba! Tak właśnie łączyliśmy się w naszych wysiłkach.

Wszyscy razem, własnymi siłami prowadziliśmy prace remontowe, naprawcze, odnawialiśmy bazę materialno-techniczną. Po to, by jak najszybciej można było udzielać pomocy medycznej. Przywracaliśmy wodę, światło, ogrzewanie, sprowadzaliśmy agregaty prądotwórcze. Potem już pojawiła się większa pomoc. Stopniowo wracali pracownicy. Byliśmy wtedy bardzo zjednoczeni, wszyscy razem.

Jednocześnie dokumentowaliśmy straty. Najtrudniejszą rzeczą była dla mnie ekshumacja zwłok. Znam każdego zabitego człowieka, bo brałam udział w każdej ekshumacji. Dziesiątki dziennikarzy zadawało mi pytanie: czy to prawda? To co widzą w telewizji, o czym słyszą w radiu. Tak, to prawda. Widziałam to wszystko na własne oczy.

Udzielaliśmy też wsparcia rodzinom. Często nie wiedzieliśmy, jak to robić, ale szukaliśmy słów pocieszenia. Szukałam metody przetrwania w stresie dla pracowników medycznych, bo było wiele ciężkich momentów. 

Pracowaliśmy też przy wydaniu ciał do pochówku. W ciężarówkach pełnych ciał szukaliśmy konkretnych zabitych, by oddać ich rodzinom.

Nigdy nie zapomnę oczu naszego lekarza, pediatry. Ma 35 lat, stracił syna. Jego dziecko zginęło na miejscu po bezpośrednim strzale w serce. Szukałam jego ciała, bo ojciec prosił nas: znajdźcie go, chcę go pochować. Sam nie mogę tego zrobić, proszę, zróbcie to dla mnie. I pomiędzy innymi zabitymi szukałam ciała tego dziecka. W końcu znaleźliśmy go, jego dokumenty były zabrudzone krwią. Takie historie zostają w pamięci na całe życie. 

Stopniowo zaczęliśmy wszystko odbudowywać. Umówiłam się z jednym farmaceutą, że otworzymy aptekę. Wolontariusze przywieźli go z domu, bo nie wiedział, jak dojechać. I potem siedział tu na miejscu i segregował leki. 

Wiele dzwoniło osób z pytaniem, jak pomóc, więc mówiłam, czego potrzebuję. Udało nam się dzięki temu odnowić laboratorium, przywrócić generatory, wodę, światło, prąd i zorganizować miejsce, gdzie pielęgniarki i lekarze mogli przyjmować pacjentów. Wszystkie funkcje przyjmowali na siebie lekarze rodzinni.

Podpisałam memorandum o pomocy. Na jego mocy przyjeżdżali do nas specjaliści z Kijowa i innych miast, wspierało nas też państwo, otrzymujemy pomoc humanitarną. Wspierał nas Czerwony Krzyż, lekarze z Litwy, z Polski. Stabilność finansowa naszej placówki powróciła. Mogliśmy dokonywać zakupów i płacić wynagrodzenie. 

Dziękujemy całemu światu. Mam łzy w oczach, gdy tylko myślę o tej ogromnej pomocy, którą nam przekazaliście. Dzięki temu mogliśmy pozyskiwać leki, sprzęt, odbudować nasze placówki, laboratorium. Znów przyjmowaliśmy pacjentów z chorobami przewlekłymi, obsługiwaliśmy pacjentów w domu, przywoziliśmy do szpitala tych, którzy zostali ciężko ranni, a podczas okupacji nie mogli znaleźć lekarza.

Autorka

Monika Grzegorowska

Monika Grzegorowska - O dziennikarstwie marzyła od dziecka i się spełniło. Od zawsze to było dziennikarstwo medyczne – najciekawsze i nie do znudzenia. Wstępem była obrona pracy magisterskiej o błędach medycznych na Wydziale Resocjalizacji. Niemal całe swoje zawodowe życie związała z branżowym Pulsem Medycyny. Od kilku lat swoją wiedzę przekłada na bardziej przystępny język w Serwisie Zdrowie PAP, co doceniono przyznając jej Kryształowe Pióro. Nie uznaje poranków bez kawy, uwielbia wieczory przy ogromnym stole z puzzlami. Życiowe baterie ładuje na koncertach i posiadówkach z rodziną i przyjaciółmi.

ZOBACZ TEKSTY AUTORKI

Źródła

Źródło: konferencja „System Ochrony Zdrowia w czasie wojny. Jak skorzystać z doświadczeń ukraińskich?” 5 grudnia 2025 r. WUM

ZOBACZ WIĘCEJ

  • Adobe Stock

    Ile NFZ zapłacił w 2024 roku za zdrowie jednego pacjenta?

    W 2024 roku koszt leczenia pacjenta wyniósł średnio 5250 zł. Łącznie na świadczenia i leki Narodowy Fundusz Zdrowia wydał w tym czasie blisko 169 mld zł, a na najdroższe terapie 100 chorujących przeznaczył 357 mln zł – wynika z analizy kosztów przygotowanej przez płatnika.

  • AdobeStock/Robert Ruidl

    Wojna to wyzwanie dla systemu ratownictwa. Lepiej być przygotowanym.

    Wojna w Ukrainie uświadamia, jakie znaczenie ma przygotowanie szpitali, służb ratowniczych i administracji zdrowotnej na sytuacje ekstremalne – od braków personelu, leków i sprzętu, po konieczność podejmowania dramatycznych decyzji dotyczących priorytetów medycznych i logistycznych. Czy jesteśmy na to gotowi?

  • Adobe Stock

    Niepełnosprawności często nie widać

    Co dziesiąta osoba w Polsce posiada ważne orzeczenie o niepełnosprawności lub jej stopniu. U wielu osób bywa niewidoczna, ale daje o sobie znać na co dzień. Jest skutkiem urazów i chorób m.in. neurologicznych, psychicznych, metabolicznych, krążenia. Większość osób z niepełnosprawnościami nie rzuca się w oczy, choć nie oznacza to, że funkcjonuje normalnie. Zawodzi je nie tylko system, ale też często niewrażliwość społeczna.

  • Canvy

    Ocena efektów promocji zdrowia personelu

    Materiał partnerski

    Jak w zakładach pracy wyjść z pułapki „robimy, bo modne” i zacząć mierzyć realne rezultaty działań prozdrowotnych?

NAJNOWSZE

  • Medycyna 2025: od immunologii po sztuczną inteligencję

    Rok 2025 może wejść do historii medycyny. Kliniczne sukcesy immunoterapii, nowe narzędzia diagnostyczne oparte na sztucznej inteligencji oraz głębsze zrozumienie mechanizmów chorób przewlekłych dają realne powody do optymizmu.

  • Marzenie o lataniu

  • NFZ: gdzie się leczyć podczas świąt

  • Cud narodzin

  • Ryby – ile i które jeść?

  • Adobe Stock

    Czatboty mogą zaszkodzić – szczególnie młodym

    Czaty oparte na sztucznej inteligencji nierzadko zastępują kontakty z ludźmi – są stworzone tak, że naśladują empatię, człowieczeństwo i silnie angażują w rozmowę. Ta iluzja bywa jednak niebezpieczną pułapką.

  • Fizjoterapeuci – niewykorzystany potencjał

Serwisy ogólnodostępne PAP