Dbajmy o dobre bakterie w jelitach
Liczba bakterii w ludzkim organizmie jest 10 razy większa niż komórek budujących ciało. Po co nam mikroby w jelitach? Dlaczego o nie dbać? Co się dzieje, gdy nam im zabraknie? O tym rozmawiamy z Pawłem Grzesiowskim, kierownikiem Ośrodka Badania i Przeszczepiania Mikrobioty Jelitowej w Centrum Zapobiegawczej i Rehabilitacji w Warszawie.
Ile bakterii w nas mieszka?
Szacuje się, że w całym organizmie człowieka jest 10 razy więcej bakterii niż komórek ludzkich. Tylko w jelicie grubym, które ma ok. dwa metry długości, znajduje się ok. 4 tysięcy różnych gatunków bakterii.
Dlaczego nasz układ odpornościowy nie reaguje na taką inwazję?
Reaguje, i to bardzo intensywnie. Tylko zamiast je niszczyć, uczy się tolerancji, bo bez bakterii nie mielibyśmy szansy na przeżycie. Te, które znajdują się we florze jelitowej produkują wiele ważnych substancji. Np. niektóre wytwarzają serotoninę, GABA – neuroprzekaźniki, których niedobór może być przyczyną depresji czy zaburzeń rozwoju mózgu, inne syntetyzują witaminę K i B, hamują także rozwój niektórych drobnoustrojów, w tym również patogennych, poprzez wytwarzanie specjalnych toksyn – zwanych bakteriocynami.
W jakich częściach ciała jest najwięcej mikrobów?
Są na skórze, błonach śluzowych, w drogach oddechowych i w okolicach narządów płciowych. Ale w największej liczbie bytują w przewodzie pokarmowym. Szacuje się, że u osoby dorosłej w jelicie grubym może być ok. 1-2 kg suchej masy bakterii.
Pokarm z żołądka wędruje przez jelito cienkie, gdzie jest rozkładany przez kolejne enzymy i wchłaniany do krwiobiegu. Na koniec wszystko dociera do zaułka wielkości piłki tenisowej, który zaczyna jelito ślepe. Na jego końcu znajduje się wyrostek robaczkowy, który jest jak migdałek w gardle – to centrum namnażania się komórek odpornościowych. Tam jest ich zapas, po które organizm sięga np. po ciężkim zatruciu pokarmowym.
Skąd mamy w sobie aż tyle bakterii?
Ponieważ żyjemy w ich świecie! Pierwsze dostajemy od matki w czasie porodu. Rodząc się drogą naturalną przechodzimy przez drogi rodne, gdzie spotkamy pałeczki E. coli, pałeczki kwasu mlekowego, enterokoki i beztlenowce. Te szczepy nie są toksyczne, a fizjologiczne. Pierwszy kontakt z nietoksycznymi bakteriami zaraz po urodzeniu jest bardzo ważny: w ten sposób tworzy się trzon bakterii, które będą „pracować” w naszym organizmie. To one będą decydować później, jak nasz układ odpornościowy będzie dawać sobie radę z patogenami, czyli mikroorganizmami wywołującymi choroby.
Ale przy cięciu cesarskim dziecko nie przechodzi przez drogi rodne i nie dostaje tych dobrych bakterii?
Są badania naukowe wykazujące, że flora bakteryjna dziecka, które rodzi się w sposób naturalny i przez cięcie cesarskie jest inna. Nie gorsza, nie lepsza, ale inna. U dzieci, które przychodzą na świat przez cięcie, mniej jest paciorkowców beztlenowców, pałeczek kwasu mlekowego. Stąd ich układ odpornościowy jest stymulowany od początku przez inne bakterie.
W portorykańskich szpitalach przenosi się mikroby z pochwy kobiecej na noworodka. Przed cięciem gazik umieszcza się w pochwie. Kilka minut po wyjęciu dziecka tym gazikiem smaruje się usta, twarz i ciało noworodka. Wstępne wyniki wskazują na to, że tak „zaszczepione” dzieci miały florę jelitową podobną do tych, które urodziły się naturalnie.
Tak robi coraz więcej klinik, także w Europie. To sposób na to, by przekazać dziecku bakterie, które są mu potrzebne na dobry początek.
Wiele kobiet żąda cięcia cesarskiego, bo obawia się porodu naturalnego. Nie mają pojęcia, że ich dzieci od początku będą miały trudniejsze warunki rozwojowe.
Jakie bakterie są potrzebne noworodkowi?
Skład flory jelitowej człowieka się zmienia się z wiekiem i jest ściśle połączony z dietą. U noworodków jest dużo bakterii kwasu mlekowego np.: Bifidobacterium, Lactobalillus, bo jedzą głównie pokarmy mleczne – optymalnie jest, gdy jest to pokarm naturalny, bo w jego składzie są specjalne substancje utrzymujące te dobre bakterie przy życiu. One uczestniczą w procesie trawienia pokarmów, m.in.: laktozy oraz oligosacharydów.
Kobiece mleko zawiera bardzo dużo oligosacharydów - węglowodanów złożonych z krótkich łańcuchów cukrów prostych. Wiemy, że są one bardzo potrzebne - ułatwiają odpowiednim gatunkom mikrobów rozkwit w rozwijającej się florze jelitowej dziecka.
We florze jelitowej niemowląt karmionych piersią dominują bakterie z rodzaju Lactobalillus i bifidobakterie. Te ostatnie wytwarzają enzymy pozwalające im wykorzystać oligosacharydy jako jedyne źródło pożywienia. Wytwarzają z nich krótkołańcuchowe kwasy tłuszczowe (KKT). Te kwasy odżywiają komórki jelita grubego i odgrywają ważną rolę w rozwoju układu odpornościowego niemowlęcia.
Ale z pochwy matki dziecko może otrzymać także bakterię E. coli. Dlaczego nie dochodzi wtedy do zatrucia pokarmowego?
Bo dziecko otrzymuje niezłośliwe serotypy tej bakterii. One są dla niego jak pierwsza szczepionka, niezbędna do rozwoju układu odporności i powstania tolerancji, czyli współpracy z bakteriami jelitowymi.
Ponieważ początkowo bakterie są obecne w małej ilości i nie produkują agresywnych toksyn, nie uszkadzają jelit i stymulują rozwój komórek układu odpornościowego. Poprzez trening z łagodnymi bakteriami nasz organizm uczy się reakcji, które potem uruchamia w przypadku patogennych bakterii.
Największą katastrofą żywieniową w krajach rozwiniętych jest nadużywanie węglowodanów prostych – czyli cukrów, i produktów zwierzęcych.
Nasz organizm jest ewolucyjnie przystosowany do symbiozy z pewnymi grupami bakterii. Jak możemy zaburzyć tę harmonię?
Bardzo łatwo, np.: przyjmując antybiotyki, jeśli to nie jest konieczne.
Są badania dowodzące, że nawet przez rok możemy mieć zaburzoną równowagę we florze jelitowej po tygodniowej antybiotykoterapii. Jeśli ktoś – zwłaszcza dziecko - brał jeden antybiotyk, a w krótkim czasie kolejny, to może negatywne skutki tego odczuwać nawet przez dwa lata.
Po leczeniu antybiotykiem zmieniają się proporcje poszczególnych gatunków mikrobów. Jedne giną pod wpływem leku, inne w tym czasie rozmnażają się ponad miarę. A to ma wpływ na działanie naszego układu odpornościowego.
Antybiotyki leczą nas z jednej infekcji, ale uszkadzają tą misterną strukturę w jelitach, która powstaje przez lata, jako nasz dodatkowy układ ochronny, dlatego po antybiotykach łatwiej złapiemy inne zakażenia np.: grzybicę.
Jednak czasami trzeba leczyć się antybiotykiem. Jak chronić wtedy nasze dobre bakterie?
Dziś jedyne, co możemy zrobić, to przyjmować profilaktycznie probiotyki oraz dbać o zdrowe odżywianie sprzyjające odbudowie fizjologicznej flory jelitowej.
A co jeść, by wspierać dobre bakterie?
Bakterie jelitowe czerpią energię z naszego jedzenia. Największą katastrofą żywieniową w krajach rozwiniętych jest nadużywanie węglowodanów prostych – czyli cukrów, i produktów zwierzęcych. Najnowsze badania wykazują, że w wyniku niskobłonnikowej diety, czyli braku owoców, warzyw i nasion, zmienia się nasza flora jelitowa – dominują bakterie sprzyjające otyłości i zaparciom.
Dziś cukier w różnej postaci dodawany jest do bardzo wielu produktów – soków, mleka, ketchupu, chleba, wędlin. Powszechnie stosuje się także syrop glukozowo-fruktozowy, który stanowi świetną pożywkę dla „chwastów” jelitowych, które powodują wzdęcia czy zapalenie jelit.
Aby utrzymać bakterie w ryzach, trzeba jeść jak najmniej cukrów prostych. Gdy jemy dużo węglowodanów prostych, te dobre mikroby giną, a złe rosną w siłę.
Naszym dobrym bakteriom służą cukry złożone oraz błonnik, które rozkładane są przez bakterie w jelicie grubym.
Nasze dobre bakterie potrzebują też tzw. prebiotyków, czyli takich substancji, jak inulina, laktuloza, żeby dobrze żyć w naszych jelitach.
Doskonałym wyborem są zatem pełnoziarniste płatki zbożowe czy banan z naturalnym jogurtem na śniadanie zamiast białego pieczywa z dżemem popitego słodkim kakao.
Będziemy sprzyjać naszym dobrym bakteriom, gdy zjemy cykorię, brokuły, szparagi i cebulę, najlepiej na surowo albo po krótkiej obróbce termicznej.
Jak najczęściej powinno się jeść produkty naturalnie fermentowane, które zawierają bakterie probiotyczne takie jak np.: jogurty (niesłodzone!) czy kiszonki.
Niemądra dieta jest dla naszej mikroflory zabójcza.
Rozmawiała Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska