Dbamy o życia, które pozostają
Zawsze zakładamy, że nasz bliski wróci - z misji, z pracy, z akcji, z dyżuru. Inaczej to nie miałoby sensu. Jednak niektórzy nie wracają. O tym jak rozmawiać z dziećmi o śmierci rodzica i jak pocieszać kogoś, kto stracił ukochaną osobę rozmawiamy z Karoliną Suską, doradcą edukacyjnym z Fundacji Dorastaj z Nami.
Jak powiedzieć dziecku, że już więcej nie zobaczy mamy lub taty?
Z moich doświadczeń wynika, że trzeba powiedzieć prawdę, nawet okrutną. Powinien to przekazać ktoś z najbliższego otoczenia. Ważne jest, żeby informacja była krótka, bez drastycznych szczegółów, jeśli one miały miejsce. Dorośli mają tendencję do mówienia rzeczy w stylu: „mama jest teraz w niebie” albo „tata wyjechał na bardzo długo”. A przecież to sytuacja, której nie da się odwrócić. W końcu dziecko będzie dopytywało, kiedy tata wróci z tej podróży. Jestem zwolenniczką krótkiej, konkretnej prawdy, czyli: "tata umarł, tu jest jego grób, tu ma swoje miejsce i tu będziemy go odwiedzać".
Kiedy dziecko zaczyna rozumieć co oznacza, że ktoś umarł?
Psychologowie mówią, że świadomość przemijania, tego że śmierć oznacza pewien koniec, pojawia się w wieku około 6 lat. Im starsze dzieci, tym te tematy mogą częściej wybrzmiewać, np. w formie dopytywania się o szczegóły. Istotne jest, aby była przestrzeń na zadawanie pytań i świadomość, że musi się pojawić odpowiedź.
Jak rozmawiać z dziećmi o śmierci rodzica?
Często zdarza się, że dzieci nie chcą o tym rozmawiać. Dowiadują się o śmierci, uczestniczą w ceremonii pożegnalnej, a potem następuje cisza. I trzeba to uszanować, dać im poczucie, że choć sytuacja jest bardzo trudna, to jest pod kontrolą osób dorosłych i że my cierpliwie czekamy, aż ono będzie gotowe rozmawiać. Oczywiście mówię o sytuacji, w której nie pojawiają się inne czynniki, takie jak autoagresja czy dodatkowe silne emocje, które nakazują jednak działać.
My, jako edukatorzy fundacji, obserwujemy, co się z dzieckiem dzieje i oprócz tego, że towarzyszymy, to jesteśmy w gotowości, by wskazać konkretną pomoc, na przykład terapeutyczną, psychologiczną czy psychiatryczną w zależności od sytuacji, z którą się mierzymy.
Czy taka cisza po informacji o śmierci rodzica nie jest niepokojąca? Choć teoretycznie nic się nie dzieje, możemy sobie wyobrażać, że w środku targają tym dzieckiem straszliwe emocje.
Najczęściej tak. Oczywiście to kwestia cech charakterologicznych, ale też sytuacji w domu. Często drugi rodzic mierzy się z żałobą po stracie małżonka i zachowuje się irracjonalnie, czasem jego emocje biorą górę i stwarza sytuacje, które wpływają na dziecko. Dlatego kluczowa jest obiektywna ocena osoby, która zna to dziecko i umie powiedzieć, czy to już jest moment, kiedy trzeba interweniować, szukać dodatkowej pomocy, czy też po prostu musimy jeszcze poczekać. Z mojego doświadczenia wynika, że napieranie: zacznij mówić więcej, porozmawiaj ze mną, kiedy w końcu coś powiesz - nie ma sensu. Zazwyczaj więc cierpliwie czekam, aż ta gotowość do rozmowy wyjdzie od samych nastolatków. I to najczęściej nadchodzi, choć czasem trzeba się uzbroić w cierpliwość.
Czy w sytuacji, w której ciężko jest przebić się przez ten mur milczenia takie spotkania nie są sztuczne?
Byłam kiedyś w takiej sytuacji. To było rodzeństwo sierot. Byłam już w kontakcie ze starszym bratem, a kiedy zginęła mama potem dołączyła do niego siostra, która miała ogromny opór w kontaktach zewnętrznych. Powierzchownie chciała być ze swoim nieszczęściem sama i gdyby nie moja determinacja, upór, cierpliwość, pewnie nie udałoby mi się jej przełamać. Na początku na każde pytanie słyszałam tylko odpowiedzi: „tak” lub „nie”. Budowanie tej relacji było ogromnym wyzwaniem. Ale w końcu doczekałam momentu, kiedy to nie ja zapytałam, czy możemy się spotkać. Marzyłam o dniu, kiedy zobaczę na wyświetlaczu telefonu, że to ona do mnie dzwoni. A dostałam jeszcze więcej – także sms-y, co u niej słychać i zdjęcia z wakacji. Poczułam, że nastąpił przełom. Zaczęłyśmy coś razem budować. Potem cały mój dom zdawał z nią maturę. Towarzyszyłam jej w wyborze kierunku studiów. Kibicowałam przy kolejnych egzaminach. Codzienna wiedza, co się u tych ludzi dzieje i fakt, że chcą się ze mną tym dzielić jest bardzo budująca.
Na czym polega bycie tutorem?
Przede wszystkim na towarzyszeniu. Chodzi o to, aby być obok, słuchać, pytać, ale nie oczekiwać, że ta odpowiedź się pojawi. Ważne, abyśmy byli zorientowani w sytuacji całej rodziny, nie tylko osoby, z którą bezpośrednio pracujemy. Dlatego mnie zawsze interesuje, co się dzieje u rodzeństwa, czy u rodzica, jak aktualnie ta rodzina funkcjonuje. Nie chodzi oczywiście o szczegóły, ale o całościowy obraz sytuacji rodzinnej. Uważam, że niezależnie, ile dziecko, młodzież czy osoba dorosła ma lat, trzeba dać mu czas na żałobę. Warto zwrócić uwagę, czy dzieci nie przejmują roli rodzica, którego zabrakło. To się zdarza dość często. I np. dziesięciolatek ma poczucie, że musi zaopiekować się mamą, która jest w głębokiej żałobie. Dzieci mają tendencję do tego, żeby wchodzić w rolę osoby, która opuściła rodzinę. Robią to na zasadzie budowania w sobie heroizmu. Chcą wszystkim pokazać, że dają radę: mam 12 lat, jestem jedynym mężczyzną w rodzinie, jestem silny i zatroszczę się o wszystkich. A prawda jest taka, że te dzieciaki w środku przeżywają to wtedy dużo mocniej.
Jak pocieszać kogoś, kto stracił ukochaną osobę?
Warto koncentrować się na dobrych wspomnieniach osoby, która odeszła. Ale najczęściej musi minąć trochę czasu, aby wrócić do zdjęć czy opowiadania wspólnych historii.
To może najpierw zapytam: czego nie robić?
Nie tłumić emocji, które wiążą się z żałobą, ale też nie wyciągać ich na siłę. Nie mówić rzeczy w stylu: bądź optymistą, myśl pozytywnie, musisz być dzielna. Takie górnolotne hasła nie powinny się pojawiać, bo emocje są potrzebne. Jeżeli towarzyszymy rodzinie w żałobie, nie narzucajmy swojej obecności, wystarczy jak ją zaproponujemy. Ja czekam, kiedy podopieczni będą gotowi na spotkanie. I nie musimy spotykać się w domu tej rodziny, bo nie zawsze ludzie sobie tego życzą i ja to doskonale rozumiem. Czasem neutralny grunt nawet bardziej sprzyja rozmowie niż przebywanie ciągle w domu, w którym emocje mogą brać górę. W kontekście dzieci i nastolatków uważam też, że nie wolno unikać odpowiedzi na trudne pytania: „co z nami będzie”, „jak mamy dalej żyć” - to są ogromne obszary do zagospodarowania, ale uważam, że osoba, która wspiera rodzinę będącą w żałobie, powinna mieć gotowość na to, by stawić temu czoło.
No dobrze, ale co odpowiedzieć na takie pytanie?
Wszystko zależy od tego z kim rozmawiamy, co to za osoba, czy to nastolatka, dziecko czy osoba dorosła. Nie umiem wskazać jednej właściwej odpowiedzi. Często odnoszę się to do tego pytania sytuacyjnie. Np. dorosłej osobie mówię o odpowiedzialności za dzieci. Wskazuję, ile jeszcze musi zrobić dla tych, którzy zostali. I nie chodzi o to, aby obarczać ją odpowiedzialnością, ale dać jej cel, przypomnieć, jaka jest jej rola i czego chciałaby osoba, która odeszła.
Kiedy nastolatka pyta mnie, jak ja ma dalej żyć bez mamy i taty - bo i takie historie w fundacji mamy - szukam dla niej perspektywy w przyszłości, czegoś, do czego może dążyć, co jeszcze przed nią. Rozmawiamy też o rodzicach - czego oni by dla niej chcieli. Ona najpierw myśli tylko ze swojej perspektywy, a potem zaczyna też myśleć z perspektywy brata, który się o nią martwi, z perspektywy jakiejś cioci czy dziadków. I to dodawanie różnych perspektyw do tego, co czeka taką osobę w przyszłości, dodaje więcej chęci do życia. To jednak ma miejsce najczęściej dopiero na etapie przerobienia żałoby, a nie tuż po odejściu bliskiego.
Można określić ile trwa żałoba?
To bardzo indywidualna kwestia. Nasze założenia kulturowe, mówią o tym, że okres żałoby trwa rok, ale tak naprawdę może trwać trzy lata i więcej. Związane jest to z naturą psychiczną człowieka, z jego emocjonalnością. Nie da się tego z góry przewidzieć. Mówi się, że czas leczy rany i faktycznie widzę, że im więcej mija czasu, tym to życie jakoś się układa. Ale to nie zawsze jest równoznaczne z tym, że żałoba minęła.
Da się wyłapać moment, w którym można powiedzieć: już jest ok?
Najpierw musimy zrozumieć, że nigdy już nie będzie tak samo. Już zawsze będzie inaczej. Życie każdej osoby po odejściu kogoś bliskiego zmienia się i nasza praca z taką rodziną polega na tym, żeby te osoby zrozumiały, że pewien etap się skończył, że teraz trzeba będzie tę rzeczywistość na nowo ułożyć. I jeśli towarzyszy się takiej rodzinie, można te zmiany zauważyć. Widzimy, jak w pewnych momentach coś się zmienia. Ale to zazwyczaj długi proces.
Czy da się samemu poradzić sobie z żałobą po gwałtownej, niespodziewanej stracie?
Pewnie się da, choć ja zachęcam do korzystania ze wsparcia. To naprawdę pomaga. Czasem może nam się wydawać, że uporaliśmy się ze stratą, a potem niespodziewanie to powraca. Nierzadkie są sytuacje, w których pozornie wszystko jest ok, np. kobieta już przepracowała stratę męża, żołnierza, który zginął na służbie, a po 10 w latach w jej sercu wciąż pozostaje żal, tęsknota, zawiedzenie życiem. Wciąż zadaje sobie pytanie: dlaczego mnie to spotkało? W takich sytuacjach pomoc specjalistów naprawdę może ułatwić uporanie się z tą śmiercią. Nie mówię, że to rozwiąże wszystkie problemy, ale ułatwi przechodzenie przez ten trudny czas i układanie życia na nowo.
Jeśli żołnierze jedzie na misję w rejon, gdzie jest wojna, to można sobie wyobrazić, że rodzina gdzieś z tyłu głowy ma świadomość, że może zginąć. Czy można się na to przygotować?
Nie. Bo choć jest świadomość z czym wiąże się wyjazd na misję, jak ryzykowny to zawód, to najczęściej odsuwamy od siebie myśli, że może zdarzyć się coś złego. Jeśli już – to dotyczy to innych. Przecież gdyby ludzie zakładali, że jadąc na misję zginą, nie pojechaliby. Gdyby policjant na służbie wiedział, że tego dnia ktoś go zastrzeli, pewnie nie poszedłby do pracy. Oczywiście służba ma wpisane w swój system pracy zagrożenie. Są różne lęki, obawy, świadomość, z czym wiąże się ta praca, ale o śmierci się nie myśli. Ten wątek pojawia się dopiero przy okazji pytań: „dlaczego nas to spotkało”? Wtedy zaczynają się rozmowy o tym, że to przecież była służba, że oddał życie za ojczyznę, stał się bohaterem, poświęcił się dla innego człowieka. Ale zawsze jest zaskoczenie – dlaczego nas to spotkało? Zawsze zakładamy, że nasz bliski wróci – z misji, z pracy, z akcji, z dyżuru. Inaczej to nie miałoby sensu.
Komu konkretnie pomaga fundacja?
Pomaga wszystkim dzieciom, które straciły rodzica na służbie, a więc rodzinom policjantów, strażaków, ratowników górskich, pracowników służb bezpieczeństwa, żołnierzy, ale też pielęgniarek, które zmarły na COVID-19 w czasie pandemii. Służba to szerokie pojęcie. Fundacja wspiera dzieci i młodzież do ukończenia 25. roku życia. Współfinansuje koszty edukacji poprzez stypendia na dany rok szkolny czy akademicki. Zapewnia pomoc psychologiczną, regularne spotkania z doradcami edukacyjnymi. Publikuje broszury, materiały edukacyjne. Ostatnio wydała książkę pt. „Gdy polegnie żołnierz. 100 praktycznych porad dla rodziny i przyjaciół”. Dzieci mają możliwość wyjazdu na obozy i spotkania organizowane przez fundację, np. wernisaże czy spotkania w Pałacu Prezydenckim.
Fundacja pomaga też dzieciom weteranów - kiedy rodzic przeżył, ale staje się niepełnosprawny albo niezdolny do samodzielnej egzystencji. To też są bardzo trudne historie.
Istotne działanie fundacji to też projekt „Siła wsparcia kobiet”, w którym wzmacnia matki - wdowy. Celem programu jest pomoc matkom w radzeniu sobie z traumą i stratą, a także w budowaniu nowej jakości życia. W sumie pod opieką fundacji jest około 500 osób.
Jak długo trwa opieka fundacji nad podopiecznym?
Wszystko zależy od sytuacji. Fundacja ma pod opieką małe dzieciaki, które przez kolejne lata będą korzystały z jej wsparcia. Są też nastolatki, z którymi fundacja rozstaje się, gdy kończą naukę lub 25. rok życia. Sytuacje, kiedy podopieczni opuszczają fundację to uroczyste chwile. Kiedy młody człowiek, któremu życie rzuciło kłody pod nogi osiąga edukacyjny sukces, czujemy się wzruszeni. Mam podopiecznych, którzy już opuścili fundację, ale wciąż pozostajemy w kontakcie. Zdarza się, że nawiązujemy bardzo bliskie relacje, często na całe życie. To wspaniałe i budujące. Są wśród nich tacy, którzy decydują się na wykonywanie zawodu, który zabrał im rodziców. Mówią: „nie mógłbym wybrać inaczej niż mój tata” albo „ wiem, że byłby ze mnie dumny”. Chyba mają poczucie, że w ten sposób heroizm ojca czy poświęcenie matki nie pójdzie na marne. To jest właśnie tworzenie dobrego wizerunku i wspomnień o osobach, które odeszły.
Jak radzi pani sobie z taką ilością trudnych emocji?
Na co dzień zajmuję się bardzo przyjemnymi rzeczami – szkoleniami, edukacją, rozwojem. Nie ma tam bólu, smutku ani wielkich dramatów. A to co robię w fundacji daje mi ogromną satysfakcję w kontekście pomocy drugiemu człowiekowi. Pozwala mi zbalansować życie, pamiętać, że dookoła są ludzie, którzy borykają się z różnymi, czasem naprawdę dużymi wyzwaniami.
Kiedy widzę na jakich ludzi wyrośli moi podopieczni, mam satysfakcję, której nikt mi nie zabierze. I choć jest to dla mnie trudne, to jednocześnie też miłe i przyjemne, bo jeżeli ktoś dzieli się ze mną kawałkiem swojego życia, jeżeli opowiada, że w jego życiu pojawił się ktoś, kto jest nim prawdziwie zainteresowany, opowiada o sukcesach, to trudno myśleć o swojej działalności, jak o czymś wyłącznie smutnym. Mogę powiedzieć, że bycie w fundacji pomaga mi przewartościować co jest w życiu ważne. Mam spełnione poczucie misji i sensu życia w obszarze społecznym. Sądzę, że pomagają mi moje osobiste doświadczenia. Mój tata zmarł, gdy byłam nastolatką. Co prawda nie odszedł na służbie, ale też bardzo to przeżyłam. I to życiowe doświadczenie sprawia, że jest mi trochę łatwiej pomagać innym w takiej sytuacji.
To, że dzisiaj przemawia przeze mnie entuzjazm, nie znaczy, że nie pamiętam, jak trudne są początki, kiedy trafia do nas dziecko tuż po śmierci rodzica. Pamiętam długie, nocne rozmowy z koleżankami z fundacji, które wspierały mnie w tym, jak nieść mądrą pomoc.
Zdarzył się moment, w którym poczuła się pani bezradna?
Tak. Był taki moment, w którym zastanawiałam się, czy powinnam dalej to robić. Miałam wątpliwości, czy podołam, czy udźwignę kolejną trudną sytuację. Rodzeństwo, które traci dwójkę rodziców, wdowa, która po śmierci męża policjanta układa sobie życie i traci drugiego partnera, pełniącego służbę to historie jak z książek. Czasem ciężko znaleźć w tym sens. Ale musimy pamiętać, że my wciąż jesteśmy po stronie życia. I naszą rolą jest dbać o te życia, które pozostają, nie zapominając o osobach, które odeszły. Staramy się sprawić, by ci którzy zostali, chcieli żyć dalej, na swoje sto procent.