Bezradność. Nauczyć się jej można w dzieciństwie
Są ludzie, którzy w sytuacjach pozornie bez wyjścia próbują na wszelkie sposoby znaleźć rozwiązanie. Są i tacy, którzy niemal natychmiast się poddają. W dużej mierze taka postawa, która zostaje z nami do końca życia, kształtuje się w rodzinnym domu. O podatności na bezradność opowiada psychogeriatra prof. Tadeusz Parnowski.
Autorka: Justyna Wojteczek
Ekspert: Prof. Tadeusz Parnowski, psychiatra,
Porozmawiajmy, panie profesorze, o bezradności. Kiedy o niej myślę, to mam skojarzenie zderzenia się ze ścianą, zamknięcia w pomieszczeniu bez okien i drzwi…
Rozumiem. Tak może być. Jednak bezradność można opisać na kilku poziomach. Pierwszy to taki, o którym pani mówi, czyli stan sytuacji bez wyjścia, kiedy nie otrzymujemy żadnej rady i nie mamy żadnego rozwiązania tej sytuacji. To bezradność w powszechnym, popularnym znaczeniu tego słowa. Ale termin "bezradność" funkcjonuje też w psychiatrii i psychologii. I tu - w pewnym aspekcie - jest objawem psychologicznym, który nam – istotom emocjonalnym – towarzyszy. Dotyczyć może sytuacji, w której chcemy coś zrobić, a nie możemy i nie chodzi o to, że nie umiemy tego zrobić albo nie wiemy, jak to zrobić. Chodzi o inny powód.
Podejrzewam, że wiele osób myśli, że czegoś zrobić nie może, bo nie umie.
To jest jeszcze inny stan. To nie jest bezradność. Zwyczajna bezradność to coś takiego: dostaje pani jakieś nowe urządzenie elektroniczne, na przykład dekoder. Postępuje pani według instrukcji, próbuje uruchomić, wręcz interpretuje i nadinterpretuje różne możliwości, ale nic z tego nie wychodzi: urządzenie nie chce działać. I wtedy mówimy: jestem bezradny. Ale to nie jest bezradność, o którą chyba pani pyta. Bo możemy skorzystać z telefonu do przyjaciela, fachowca, serwisu. Dostajemy pomysł i problem rozwiązany. To nie jest bezradność, bo potrafi pani wyjść z tej sytuacji.
Jest jednak poziom pewnej struktury osobowości, pewnej podatności, wyuczonej podatności na określone reakcje w sytuacji, w których nie możemy dać sobie rady. W przeciwieństwie do problemu z urządzeniem, tu nie ma zestawu gotowych podpowiedzi, co zrobić. To już nie jest takie proste. Co bardzo istotne: stanu wyuczonej bezradności, bo tę mam na myśli, uczymy się, a tak naprawdę jesteśmy uczeni, od najwcześniejszego dzieciństwa.
Czy chodzi panu o mechanizm, który w eksperymencie na psach pokazali Seligman i Maier? (Umieszczali psy w klatce tak, by nie mogły one uniknąć porażenia prądem. Po pewnym czasie i próbach uniknięcia bólu psy nie tylko biernie znosiły cierpienie, ale nawet przeniesione do klatki, z której mogły bez trudu uciec, nie próbowały się już ratować - przyp. red.).
Dokładnie tak. Wyuczona bezradność to niemożność zobaczenia związku między własnym działaniem, myśleniem i wyobrażeniem, a ich konsekwencjami. To stan, w którym człowiek różne rzeczy nawet próbuje rozwiązać i załatwić, ale ponieważ brakuje mu pewnego elementu w osobowości, to jest przekonany, że jest poddany siłom wyższym, a raczej – kontroli zewnętrznej. Innymi słowy: taki człowiek jest przekonany, że co by nie robił, jakby nie działał, i to tak z tego nic nie będzie.
Czyli: nie ma poczucia sprawczości.
Właśnie tak.
Mówi pan, że tego jesteśmy uczeni. W jaki sposób?
To nie jest cecha, którą dziedziczymy. Ta cecha jest kształtowana w procesie wychowania u małych dzieci, a następnie jest utrwalana. A skoro tak, to jest to cecha dość trwała i trudna do usunięcia. Taki bezradny dorosły w dzieciństwie - mówiąc językiem psychologii i psychiatrii - nie otrzymywał pozytywnych wzmocnień.
Jakie to dzieciństwo?
Opisuje fenomen tego dzieciństwa koncepcja behawioralno-poznawcza Becka. Zgodnie z nią uważa się, że małe dziecko dorasta w środowisku, w którym ma ono tzw. osoby znaczące - chodzi o opiekunów. To, w jaki sposób uczą dziecko reagowania na różne rzeczy, stanie się podstawą osobowości dziecka, a potem dorosłego.
Jeśli opiekunowie nie tylko słowami, ale i zachowaniem będą wmawiać dziecku, że jest głupie, to dziecko wyrośnie w przekonaniu, że jest głupie. Jeśli będą przekazywać, że jest brzydkie, to takie dziecko będzie sądziło, że jest brzydkie. Jeśli będzie otrzymywać sygnały, że nie jest dzieckiem chcianym, to będzie miało poczucie odrzucenia i będzie poszukiwało osób akceptujących go – czasem będzie to robiło w rozpaczliwy sposób. Zatem zaczyna się to w strukturze rodzinnej, a kończy w innych relacjach społecznych.
Ze skryptów otrzymanych w dzieciństwie tworzą się osoby, które albo są bardziej aktywne, zarządzające ludźmi, albo bierne: miłe, ale mało aktywne. Ta druga grupa osób ma niejako zewnętrzne miejsce kontroli. W uproszczeniu można ich postawę streścić tak: "Robię tyle, ile mogę, próbuję robić różne rzeczy, ale to, co będzie się działo, co z tego wyniknie, jest poza moją kontrolą, nie zależy ode mnie". I na przykład taka osoba mówi: "10 razy składałem wniosek wynalazczy, za każdym razem był odrzucany, przez różne osoby, w związku z tym za 11. razem nie złożę tego wniosku, bo widzę, że nie ja rządzę tym wnioskiem, nie ode mnie zależy jego powodzenie, tylko od innych osób".
Tego rodzaju nastawienie to kontrola zewnętrzna, która dotyczy szeregu zachowań. Co istotne: to nie jest ocena zewnętrzna, a kontrola.
Chyba ciężko się żyje z takim wewnętrznym nastawieniem…
Wielu ludzi tak żyje. Zrozumienie tego fenomenu pozwala pojąć, dlaczego jest tylu biernych ludzi, dlaczego rezygnują ze starań, z myślenia, inicjatywy, mimo że ich iloraz inteligencji jest wysoki. Teoretycznie zatem powinny dawać sobie z wieloma sytuacjami radę i być twórcze, a nie są.
Proszę opisać takich bezradnych dorosłych…
Na przykład nagle wycofują się z kariery zawodowej. Przychodzi wirus i następuje koniec. Taka osoba nie nauczyła się funkcjonować tak, by szukać różnych wyjść z sytuacji.
To są też dorośli przejawiający zachowania karzące w relacjach międzyludzkich, a jest ich, niestety, bardzo dużo. Bardzo personalnie odrzucają drugiego człowieka, nie dając mu żadnych wzmocnień pozytywnych.
To są osoby, które pracują u takich pracodawców, którzy ewidentnie zachowują się nagannie, to znaczy mobbingują, lekceważą, zachowują się chamsko. Jeśli w tego rodzaju środowisko trafi osoba z wbudowaną strukturą bezradnościową, to ona nie tylko będzie to znosić, ale i racjonalizować, czyli tłumaczyć pozostawanie w takiej relacji: „Nie mogę odejść, bo jednak tu zarabiam, a mam jednak kredyty do spłacenia”. W efekcie zostaje w tej pracy pomimo tego, że przebywanie tam niszczy ją psychicznie.
Takie osoby wyrastają zapewne w rodzinach z przemocą...
Żeby tylko! Brak pozytywnych sygnałów wzmacniających zdarza się na przykład dzieciom rodziców, którzy pracują w różnych korporacjach na świecie i co dwa - trzy lata zmieniają miejsce zamieszkania. A to oznacza, że dzieci co dwa-trzy lata zrywają dotychczasowe więzi i całkowicie zmieniają środowisko: język, kulturę, znajomych i przyjaciół. A poza tym w wielu rodzinach, w których nie ma przemocy, dziecko nie jest traktowane z szacunkiem, nie zwraca się uwagi na jego potrzeby.
Kiedyś słyszałam o takiej koncepcji, żeby nauczyciele, sprawdzając pisemne prace uczniów, zamiast na czerwono podkreślać czy przekreślać błędy, podkreślali to, co uczniowie napisali dobrze…
To jest dobra koncepcja. Im mniej kar, tym lepiej dziecko będzie się rozwijać.
Dziecko źle zrobiło i mam go nie karać? Wiele osób powie teraz, że chce pan bezstresowego wychowania!
Cóż, mamy tę dzikość w sercu, która nakazuje nam przywalić, jeśli ktoś na nas łypnie krzywo. To ta prymitywna dzikość gatunku ludzkiego. Ale warto wejść trochę wyżej i zauważyć, że lepiej działa chwalenie.
Pojęcie „bezstresowego wychowania” to zupełnie inny obszar działań. Jeśli dziecko zrobi coś ewidentnie źle, to otrzymuje za to karę. Ale po pierwsze, muszą być bardzo jasne reguły gry i musi być dokładnie wyjaśnione, za co otrzymało karę. Dziecko czuje i wie, że jest to jednorazowa sytuacja. Po drugie, i to jest bardzo ważne - otrzymuje bardzo jasny i dobitny komunikat, że taka kara jest za konkretne zachowanie, a nie jest wyrazem pomniejszania znaczenia dziecka. Czyli nie mówimy: „Zawsze tak robisz” i nie okazujemy mu lekceważenia. Takie słowa to bardzo złe wychowanie, bo utrwala w dziecku negatywne zachowania. Tego rodzaju słowami wpajamy dziecku, że do niczego się nie nadaje. Trzeba inaczej: „Słuchaj, muszę cię ukarać. Prosiłam cię, ze względu na twoje bezpieczeństwo, żebyś tego nie robił, nie wsadzał tej ręki do ognia. A poza tym bardzo cię kocham”. Łatwiej jest dziecku przeżyć taką sytuację, bo uczy go ona, że każdy czyn niesie konsekwencje.
Chcę jeszcze z panem porozmawiać o moim zdaniem szczególnym rodzaju bezradności, który dotyczący starości. To przykład niezależnego mężczyzny, wręcz w typie maczystowskim, który na starość ma kłopot z zawiązaniem butów. Wyobrażam sobie, że musi się czuć bardzo bezradny...
Jakoś bym się tą starością tak nie entuzjazmował… Bo prawda jest taka, że style radzenia sobie z sytuacjami w życiu zostają z nami do późnej starości.
Jeśli otrzymuje się dużo różnych wyjaśnień w ciągu życiu, silnych pozytywnych wzmocnień, lub całego ciągu słabszych wzmocnień, to na starość taka osoba będzie raczej optymistą i nie doświadczy bezradności także w takiej sytuacji.
Gdyby mogła pani posłuchać pacjentów! Mam takich, którzy raźnie wchodzą do gabinetu, choć poruszają się za pomocą balkonika, i na pytanie: „Co słychać, jak się pan/pani czuje?”, odpowiadają: „Doskonale!”. To są osoby, które w procesie starzenia się, co więcej, w postępującej inwalidyzacji, dostrzegają wciąż jakieś pozytywne aspekty.
Panie profesorze, co może być w tym pozytywnego w tym, że mam kłopot ze schyleniem się do butów i zrobieniem kokardki ze sznurowadeł?!
Jak to? Obudziłem się rano i widzę tę piękną zieleń, więc czuję, że żyję i co więcej, mam ochotę na coś smacznego! I już!
Rozmawiamy w czasie pandemii, która narzuciła wiele zmian w naszej codzienności. Jak rozumiem, reagujemy na nią w zależności od tego, jaką mamy strukturę wewnętrzną…
Osoby z komponentą bezradności mogą się teraz borykać ze stanami depresyjnymi. Mogą nawet przestać w ogóle funkcjonować: będą się zaniedbywać, zarówno w aspekcie fizycznym, jak i psychicznym. Będą sobie mówić: „No to koniec z tą moją aktywnością, ta pandemia to gwóźdź do trumny”.
Inni z kolei, którzy nie mają zakodowanego tego poczucia bezradności, tylko widzą świat jako pewien cud, który trwa i w pewnym momencie się skończy, więc żałują jedynie, że to nie będzie trwało dłużej, będą w tej samej sytuacji robiły różne rzeczy. Ciekawa rzecz: są pewne badania, stare dosyć, które wykazują, że lepiej z takimi sytuacjami jak pandemia, nagłe obniżenie emerytury, dużymi stresorami z zewnątrz, radzą sobie ludzie samotni.
A to ciekawe!
Częściowo pewnie dlatego, że mają mniej zmartwień. Taka samotna osoba dbać musi o siebie i w toku swojego życia nauczyła się, jak należy dbać o siebie także w kontekście relacji społecznych. Osoby samotne mają na przykład pieska i martwią się tylko o tego pieska, nikogo więcej. Te osoby zwykle mają też sieć relacji społecznych, przyjacielskich lub koleżeńskich – kontaktują się z mnóstwem osób. Często tak się zapamiętują w tych relacjach, że nie mają czasu myśleć o sobie.
Tego rodzaju kontakty zawsze dają bodźce do czegoś, stymulują, a mózg ludzki wymaga ciągłej stymulacji. Jeśli jej nie ma, to jest niedobrze. Takie osoby często opowiadają o przeróżnych aktywnościach: rozwiązują krzyżówki, pielęgnują kwiaty, czytają, gotują.
Wracając do sytuacji samotności - jak mówiłem, osoby samotne martwią się tylko o siebie. To oczywiście może prowadzić do rozwoju wręcz egotycznej postawy, niemniej jednak takie osoby funkcjonują zupełnie nieźle. Dopiero wtedy, gdy mijają ich kontakty, czyli mówią: „Moje pokolenie już wymarło, zostałem sam”, powstaje u nich taka dojmująca samotność, bo już nie mają z kim się pośmiać, ponarzekać, pójść na kawę.
Paradoksalnie gorzej mogą mieć ci, którzy są w rodzinach. Często w rodzinach funkcjonują osoby, które nie są w nich całkowicie obecne. Mają żonę, dzieci, ale na przykład są pracoholikami. W związku z tym nawet wtedy, gdy nie muszą się martwić sytuacją finansową, to zabranie im pracy pozbawia ich pomysłu na życie. Nie wiedzą, co mają ze sobą robić.
Są rodziny, której członkowie są w sytuacji zamknięcia, pewnego przymusu. Także te rodziny, w których jest obecna przemoc. Trudno w obecnej sytuacji mają osoby, które są dość sztywne w sensie struktury osobowościowej – swoje wiedzą, wykonują i umieją, ale niewiele dzieje się poza tym. Nie grają jednocześnie na instrumencie albo nie siedzą nad szachami, nie potrafią wymieniać uwag na temat gotowania. To są osoby odtwórcze, które kodują się na określonym sposobie funkcjonowania. Kiedy przychodzi taka pandemia, to jest ona jak piorun, który wszystko niszczy.
Można więc powiedzieć o bezradności, że to jest pewna podatność, a trening do bezradności odbywa się w okresie dzieciństwa i dorastania. W dorosłym życiu może się ta podatność utrwalać. Potem strasznie trudno jest pomóc takim osobom także z medycznego punktu widzenia.
Czy można przełamać te zakodowane modele postępowania?
Odpowiem na okrągło. Podstawowy mechanizm działania jest obecny cały czas. Można go spłycić, zmniejszyć jego nasilenie. Tym się zajmuje terapia poznawczo-behawioralna i interpersonalna. Zanegować, zniszczyć tego mechanizmu się już nie da. Ale nawet u człowieka ukształtowanego, dorosłego można na tyle zmodyfikować funkcjonowanie, że będzie tak pół na pół. Ten mechanizm na pewno będzie się odzywał w trudniejszych sytuacjach, ale w pozostałych będzie jakby uśpiony i taka osoba będzie w stanie poradzić sobie także w trudnych sytuacjach, ponieważ otrzyma pomoc w trakcie psychoterapii.
Dzięki niej będzie mogła uruchomić swoje mechanizmy obronne przed lękiem. O tym nie mówiliśmy, ale wyuczona bezradność to jedna kwestia, a lęk jej towarzyszący – to druga. Zmniejszenie nasilenia lęku zmniejsza nasilenie wyuczonej bezradności.
Ważne jest też wyjaśnianie danych sytuacji, czyli nie prześlizgnięcie się po naturze problemu, a jego analiza. Reasumując: nie można zatrzymać się na konstatacji: „Taki jestem i już”. Nie. Można się zmienić, nie musisz taki być. Im więcej wyjaśniania, podsuwania pomysłów, tym mniej bezradności. Człowiek uczy się przez całe życie.
Dziękuję za rozmowę