Anoreksja. Głód sprawia satysfakcję, a chory nie wie, że jest źle
Anoreksja to brak akceptacji siebie, poczucie niższej wartości, ale też silna potrzeba kontroli. Gdy pojawia się paniczny strach przed każdym kęsem, to znak, że jest bardzo źle, ale chory to neguje. Dowiedz się, jak z chorobą zmagała się nastolatka Bogna Kuk, współautorka książki „Kiedy cierpisz na zaburzenia odżywiania”.
Autorka: Klaudia Torchała
Ekspert: Bogna Kuk, autorka książki o anoreksji,
Kiedy uświadomiłaś sobie, że masz anoreksję?
Zrobili to tak naprawdę moi rodzice. Ja osobiście nie widziałam żadnego problemu w moim żywieniu i różnych praktykach, które podejmowałam, a teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że były typowo chorobowe. Nie widziałam w nich niczego złego. Myślałam, że wszyscy wokół są przewrażliwieni i nie rozumieją moich potrzeb.
Ile miałaś lat, gdy zaczęłaś kontrolować to, co jesz?
Około 14 lat.
Dlaczego zaczęłaś to robić?
To siedziało w mojej głowie. Nie miałam przecież żadnych komunikatów zwrotnych ze środowiska. Nikt nie oceniał mnie. To wyszło ode mnie.
Kiedy taka kontrola jedzenia przeradza się, twoim zdaniem, w poważną chorobę? Jest jakiś krytyczny punkt, po którym zaczyna się równia pochyła?
Chyba wtedy, gdy pojawia się strach. Gdy osoba zaczyna się panicznie bać zjeść cokolwiek. Jest to moment, gdy nie jest już dobrze. Przy odchudzaniu taki lęk nie pojawia się.
Czy to było tak, że otwierałaś lodówkę i odmawiałaś sobie jedzenia, bo nie chciałaś przytyć?
W ogóle nie chciałam pojawiać się w kuchni, bo miałam w głowie ściśle określony plan, gdy mogę coś zjeść i wiedziałam dokładnie co to może być. Nie było miejsca na spontaniczne jedzenie. Na to, by otworzyć lodówkę i wybrać dowolny produkt i zjeść. Z góry było wszystko założone, np. to, że za trzy godziny zjem jabłko i marchewkę. I tylko to. Gotowałam, piekłam, ale nie dla siebie. To pozwalało mi być blisko jedzenia.
Jakie produkty w pierwszej kolejności odstawiłaś? Te najbardziej kaloryczne?
Na pierwszy ogień poszły tłuszcze, potem szybko węglowodany. Przez długi czas jadłam białko, warzywa i owoce. I nic poza tym. Ale przyszedł też czas, gdy przestałam jeść i białko.
Anoreksja to zaburzenie psychiczne…
Tak. Łatwo w nią wpadają osoby o niskim poczuciu własnej wartości. Te, które czują się z jakiegoś powodu gorsze od innych i często porównują się z innymi, deprymują siebie i swoje sukcesy. To często są też perfekcjoniści, czyli osoby, które muszą dopiąć wszystko na ostatni guzik. Starają się przez tą chorobę przywrócić kontrolę, którą na skutek różnych sytuacji życiowych utracili, choć nie mieli na to do końca wpływu. Ja na przykład miałam wszystko poukładane. Wyznaczone godziny, gdy miałam się uczyć, czytać, ćwiczyć. To odciągało tylko na chwilę uwagę, ale i tak szybko wszystkie myśli powracały do jedzenia. Stałam się jego niewolnikiem.
To nie było tak, że przeżyłaś jakiś trudny moment w życiu i to wyzwoliło chorobę?
Akurat tutaj nie jestem podręcznikowym przypadkiem pod tym względem, bo to się często zaczyna właśnie od problemów w rodzinie. Nie miałam ich, ale przeprowadziłam się, zmieniłam środowisko i poszłam do społecznej szkoły w Warszawie, w której wszystko wyglądało inaczej niż w małym mieście, w którym do tej pory mieszkałam. Ta zmiana, to poczucie, że jestem sama w nowej szkole i dodatkowo wiadomość, że moja mama jest chora na nowotwór sprawiły, że choroba zaczęła się rozwijać. Czułam, że muszę sobie ze wszystkich sił z tą podwójnie trudną sytuacją poradzić.
Bardzo długo wymazywałam chorobę mamy. Udawałam, że jej nie ma. Nie pytałam o wyniki badań. Można było pomyśleć nawet, że w ogóle się nią nie przejmuję. To był mój sposób na poradzenie sobie z tym, co mnie przerosło. Po prostu nie dopuszczałam myśli, że mama jest ciężko chora.
Twierdzi się, że osoby dotknięte anoreksją najczęściej mają zaburzone relacje z rodzicami, którzy najczęściej są zdystansowani, wymagający, wręcz nie okazują uczuć? Czy jesteś wyjątkiem od tej reguły?
Tak, ja miałam odwrotnie. Czułam się całe życie wspierana, doceniana i kochana. Podczas mojej choroby, szczególnie na jej początku, gdy rodzice jeszcze nie wiedzieli dokładnie, co mogę czuć i co się ze mną dzieje, nie reagowali być może tak, jak powinni, ale chcieli się dowiadywać. Czytali, edukowali się. Przed nikim nie ukrywali tego problemu, tej mojej choroby.
A takie otwarte podejście do choroby pomagało ci?
Na początku choroby nie akceptowałam. Gdy rodzice mówili o tym, denerwowałam się, że przesadzają. Potem jednak, gdy już przyznałam się przed samą sobą, że jestem chora, że muszę walczyć, coś z tym zrobić, że to co się dzieje w mojej głowie wychodzi ode mnie, to mimo, że ja się wstydziłam tej choroby, to oni w ogóle. W żadnym stopniu nie przyjmowali tego jako porażki. Niektórzy rodzice właśnie w takich kategoriach pojmują tę chorobę i przez to rodzi się żal do dziecka i do siebie. Nie akceptują często, że ich dziecko ma problem albo bagatelizują go.
Jak u ciebie ta choroba postępowała?
Przełomowym momentem było to, że dostałam kosza od chłopaka i stwierdziłam, że ja mu teraz pokażę. Pokażę teraz wszystkim, że będę super idealna. Ale, aby to osiągnąć pomyślałam, że muszę koniecznie schudnąć. Przez sześć lat w podstawówce rzeczywiście ukształtowało się we mnie poczucie, że coś ze mną jest nie tak. Spotykałam się z nieżyczliwością. Nie byłam regularnie tam nękana, ale były takie okresy, że bałam się chodzić do szkoły. Już wtedy zaczęły się takie bardziej depresyjne myśli. Bardzo długo nie wierzyłam, że jestem chora. Nie wierzyłam w potrzebę leczenia. Zgodziłam się na wizyty u psychologa, ale robiłam to bardziej dla rodziców.
Gdy spoglądałaś w lustro, co widziałaś?
Nie widziałam tego kompletnie, że jestem szczupła. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że tak było. Zawsze miałam jakiś element w ciele, który mi nie pasował. Przez jakiś czas były to grube ramiona. Ale gdy schudłam, to uznałam, że tym razem mam za grube uda, że na brzuchu mam za dużo. Patrzyłam na siebie nie jak na kompletne ciało, ale jego części. Moim kompleksem było to, że ważyłam więcej od swoich rówieśników, którzy mieli podobny wzrost. Mam tzw. ciężkie kości i choć tego w ogóle nie było widać, to ważyłam więcej niż rówieśniczki.
Porównywałyście z koleżankami swoją wagę?
Tak, taki temat zawsze pojawia się. Dziewczyny często o tym rozmawiają. Mówią o tym, że muszą schudnąć. Pojawiają się konkretne liczby. Porównują się. I u osób z niższym poczuciem własnej wartości, które boją się braku akceptacji ze strony środowiska, pojawia się wtedy lampka – skoro ważę więcej, to pewnie jestem gorsza.
Jak rozmawiać z osobą z anoreksją?
Osobę, która choruje, ale jeszcze nie uświadamia sobie tego albo nie odnalazła w sobie na tyle motywacji do podjęcia walki, komentarze, że „jest za chuda” cieszą i nakręcają do tego, żeby jeszcze bardziej powstrzymywać się przed jedzeniem. Natomiast prośba na przykład: „zjedz coś” jest denerwująca, bo lęk przed jedzeniem jest tak duży, że paraliżuje. To się może wydawać absurdalne, ale ten strach jest tak wielki, jakby się miało za chwilę skoczyć w przepaść. Dla takiej osoby zachęta „no zjedz coś” jest równoznaczna „No skocz tam, skocz, nic ci się nie stanie”. A przecież jak skoczysz w przepaść, to już po tobie.
Jak wygląda w tej chorobie odczuwanie głodu?
Bardzo długo go czułam i to uczucie mnie satysfakcjonowało, bo wiedziałam, że robię coś dobrze. Każde ssanie w żołądku, ściskanie, wypełnianie go wodą, by uczucie głodu stłumić, pozytywnie mnie nastrajało. Byłam wtedy z siebie dumna. To znaczyło, że pojawia się głód, ciało chce jedzenia, a ja mu go nie daję. Tuż przed tym jednak, jak trafiłam do ośrodka leczenia zaburzeń odżywiania w zasadzie już głodu nie czułam. To już było takie skrajne wyczerpanie. Wszystkie procesy były spowolnione. Mój mózg pracował wtedy wolniej. Tak naprawdę niewiele z tego okresu pamiętam. Jest taki moment, że ból fizyczny jest tłumiony. Psychika na to nie pozwala, by ciało doszło do głosu i powiedziało, że coś jest nie tak.
Nie miałaś na nic ochoty, łaknienia? Nie śniłaś o jakiś potrawach?
Nie raz musiałam walczyć. Brakowało mi szarlotki mojej babci, czy nawet normalnego zbilansowanego posiłku. Gdy ktoś go jadł w otoczeniu, to byłam w stanie się popłakać, bo chciałam, ale nie mogłam go zjeść. To było bardzo bolesne. Człowiek czuje, że nie może tego zrobić, bo zawali się cały jego świat. Jeśli złamałam się, to za bardzo mnie to obciążało psychicznie, dlatego tego praktycznie nie robiłam. Zdarzało się, że jeśli sobie na coś pozwoliłam, to potem rzucałam się na podłogę w pokoju, już taka skrajnie wycieńczona i robiłam brzuszki albo cardio, by spalić jak najwięcej kalorii. Robiłam takie treningi po każdym posiłku. Praktycznie trzy razy dziennie.
Domyślam się, że w takiej chorobie ma się kalkulator w głowie. Ile zjadałaś kalorii dziennie?
W tym najgorszym momencie choroby, przy wycieńczających treningach jadłam około 400 kcal. To były głównie warzywa i owoce. Na śniadanie jadłam na przykład połowę banana z połową jogurtu naturalnego, na obiad mieszankę warzyw na patelnię, a na kolację samo jabłko lub marchewkę.
To nawet nie połowa dziennego zapotrzebowania na kalorie. Jak byłaś w stanie funkcjonować, docierać do szkoły, nie mówiąc o koncentracji w czasie lekcji? Mózg przecież nie miał szans normalnie pracować…
Było bardzo trudno. W zasadzie to działo się siłą woli. Głównie leżałam na ławce. Nie miałam siły nawet wstać, wyjść do toalety. Myślałam tylko czasem, by przejść się, by spalić trochę kalorii. To wszystko. Bałam się powrotu do domu, bo byłam skrajnie wycieńczona. To było dla mnie wielkim wyzwaniem. Gdybym mogła zostawałabym w szkole, by nie podejmować tego wysiłku.
A koledzy, nauczyciele widzieli co się z tobą dzieje?
Doskonale o tym wiedzieli, ale nikt nie poruszał tego tematu. Koleżanki nie wiedziały, jak reagować. Widziałam w oczach znajomych takie szczere zmartwienie i współczucie. Wiedziałam, że chcą mi pomóc, ale przez to, że ja nie akceptowałam tej choroby, to bali się ze mną o tym rozmawiać. Nie byli pewni, jak zareaguję.
Czego potrzebowałaś wtedy? Chciałaś, by ludzie z tobą rozmawiali otwarcie?
Wtedy nie chciałam tego. Byłam już w stanie depresyjnym. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Bałam się ludzi, znajomych. Nie widziałam sensu, by z kimś rozmawiać. Nie miałam nastroju, by jakąkolwiek rozmowę podtrzymać, wykazać zainteresowanie, emocje.
Kiedy rodzicom powinna się zapalić czerwona lampka?
Myślę, że już wtedy, gdy ich dziecko regularnie chce jeść posiłki w samotności, w swoim pokoju. Nie chce jeść w obecności innych. Dlaczego? Bo może czuć wstyd, że to robi. Jednak rodzice muszą zdawać sobie sprawę, że dziecko może przez bardzo długi czas ukrywać chorobę. Trzeba być też bardzo uważnym, gdy ich dziecko zaczyna mierzyć się i ważyć. Przejawia nagłe zainteresowanie aktywnością fizyczną skupioną głównie na spalaniu kalorii.
Myślisz, że już wtedy dorośli mogą pomóc? Nie jest tak, że to osoba dotknięta zaburzeniem sama musi podjąć decyzję, że chce z choroby wyjść? Inaczej żadna pomoc nie będzie skuteczna...
Można próbować kogoś wyciągać z choroby latami, ale dopóki nie będzie woli po stronie chorującego, to marne szanse na to, że wyzdrowieje. Rodzice mogą uzmysławiać dziecku, że coś jest nie tak. Mogą na przykład pójść do psychologa.
Czy teraz, gdy podjęłaś leczenie, możesz powiedzieć, że ten strażnik, który siedział w twojej głowie i nie pozwalał normalnie jeść nie powróci już nigdy więcej?
W tej chwili nie wiem. Wydaje mi się, że to uzależnienie może powrócić. Na tym etapie jestem bardziej skłonna powiedzieć, że tę chorobę można zaleczyć, a nie wyleczyć. Ale bardzo nie chcę, by cokolwiek mnie hamowało w przyszłości.
Jedzenie wcale nie jest lekiem w przypadku anoreksji. Co nim jest?
Terapia, której charakter jest kwestią bardzo indywidualną. Może to być terapia rodzinna albo – jak w moim przypadku – indywidualna. Zależy to od tego, gdzie leży przyczyna choroby. Trzeba szukać motywacji i drogi do wyzdrowienia. Długo szukałam, ale w końcu znalazłam sposób na odwrócenie uwagi od liczenia kalorii. To malowanie, które pozwala mi się wyciszyć, odnaleźć satysfakcję z tego, że coś mi się udaje. To zupełnie inne uczucie niż do tej pory. Z kolei pisanie pozwala mi uporządkować myśli. Zrozumieć, dlaczego warto żyć, być zdrowym. Takie pasje pozwalają odnaleźć światełko w tym czarnym, depresyjnym tunelu. Jeśli się za tym blaskiem podąża, powiększa się.
Jeśli miałabyś powiedzieć coś, co pozwoli zrozumieć osoby cierpiące na zaburzenia odżywiania, to co by to było?
Chorzy nie ponoszą winy za swoją chorobę. To choroba psychiczna. To nie powinien być powód do wstydu. Ta choroba dotyka osoby nie dlatego, że są puste czy skupione na swoim wyglądzie, ale dlatego, że mają taką psychikę. Być może coś zdarzyło się w ich życiu, coś z czym nie udało im się poradzić, więc znalazły kontrolę w czymś innym. To nie jest ich wina i intencja, by być chorym. Wszelkie komentarze, które zwalają winę na osobę chorą wyrządzają jej ogromny ból, bo utwierdzają w przekonaniu, że to jej wina. Sprawiają, że jest jej trudno wychodzić z choroby. Mnie osobiście pomaga to, że ktoś się cieszy, że jestem i się do mnie uśmiecha, bo jestem obecna. Nie odnosi się do tego, jak wyglądam.
Rozmawiała Klaudia Torchała, zdrowie.pap.pl