Ekspert: publiczna stomatologia na równi pochyłej
Autorka: Klaudia Torchała
Ekspert: lek. dent. Paweł Barucha
Stomatologia w Polsce jest w kryzysie. Dostęp do leczenia na NFZ jest mocno ograniczony, a będzie jeszcze gorzej, bo publiczne leczenie przestaje w ogóle się opłacać. Lekarz otrzymuje średnio 50 zł za leczenie zęba u pacjenta. To nie pokrywa kosztów materiału i sprzętu. Więcej z funduszu otrzyma higienistka stomatologiczna za usuwanie kamienia nazębnego – podkreśla wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej ds. stomatologii Paweł Barucha. Dodaje, że środowisko nie czuje się od lat wysłuchane, a stomatologia publiczna znajduje się na równi pochyłej.
Stawia pan tezę, że publiczna stomatologia „przestaje istnieć na naszych oczach”. Dlaczego?
To powtórna prywatyzacja. Musimy pamiętać, że 93 proc. gabinetów w Polsce od wielu lat jest w rękach prywatnych. A nawet ta część publiczna wykonuje tylko pewne działania w tej sferze, bo faktycznie też jest już sprywatyzowana. Od długiego czasu niestety to równia pochyła. Stomatologia już dawno została wypchnięta poza system. Omijają ją programy profilaktyczne, programy lekowe, a w tej chwili nawet profilaktyka szkolna, a to podstawa zdrowia. Leczenie w szkole w ogóle będzie niemożliwe z tego względu, że przy każdej procedurze będzie musiał być rodzic.
Akcent położony jest zatem głównie na medycynę naprawczą, a nie profilaktykę?
Czterokrotnie bardziej na fundusz opłaca się zęba usunąć niż go leczyć. To jest postawione na głowie.
Jakie konkretnie świadczenia stomatologiczne są niedofinansowane?
Przede wszystkim stomatologia zachowawcza i dziecięca, czyli tak naprawdę leczenie. NFZ za wypełnienie zęba płaci około 50 zł. To nie równoważy nawet zakupu materiału do wypełnień. Niebawem ma wejść w życie rozporządzenie mówiące o tym, że pacjent będzie miał prawo do wszystkich dostępnych na rynku materiałów przy pozostawieniu niezmienionej wyceny. Ministerstwo Zdrowia zdaje się nie dostrzegać tej różnicy. Pacjentowi będzie się należeć i to lekarz będzie musiał tłumaczyć tę absurdalną sytuację. To jest jakieś nieporozumienie. Gabinety po prostu nie będą podpisywać kontraktów z NFZ. Leczenie pacjentów nie będzie im się kompletnie opłacać. Zakładanie materiału utwardzanego światłem wymaga dodatkowego sprzętu. To wszystko kosztuje. Środowisko lekarskie próbowało rozmawiać, tłumaczyć, ale decydenci nie widzą w tym żadnego problemu.
Higienistki stomatologiczne nie są rozwiązaniem wspierającym profilaktykę?
Od początku tego roku higienistki stomatologiczne mogą przeprowadzać badanie jamy ustnej, nie mając tak sporej wiedzy, którą lekarze zdobywają na studiach. Wystarczy wspomnieć, że higienistką stomatologiczną można zostać po dwuletniej szkole pomaturalnej albo nawet po kursach internetowych. Są oczywiście też studia licencjackie, choć w Polsce nie ma jednolitego cyklu szkolenia zatwierdzonego przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Lekarz dentysta musi kształcić się minimum sześć lat – pięć lat studiów plus rok stażu, by myśleć w ogóle o diagnozowaniu. Ktoś może skończyć internetowy kurs i mieć takie same uprawnienia do rozpoznawania chorób? Notabene, obecnie najlepiej płatną procedurą stomatologiczną jest usunięcie kamienia, lakierowanie zębów i badanie wstępne. I to właśnie może wykonywać higienistka stomatologiczna. Można z NFZ dostać za takie procedury około 300 zł, a za leczenie zęba lekarz dostaje 50 zł.
Kolejny krok to umożliwienie pielęgniarkom wykonywania znieczulenia ogólnego. To być może dla lekarzy odciążenie?
To znowu otwarcie kolejnej furtki. Można oczywiście zmniejszyć w ten sposób koszty personalne, ale proszę mi wierzyć, lekarz, który nie jest anestezjologiem, nie odważyłby się znieczulać ogólnie. A tutaj chcemy umożliwić to pielęgniarkom. Sytuacja wygląda tak: lekarzom zostawiamy leczenie i płacimy 50 zł, a personelowi średniemu oddajemy wielokrotność tego i chcemy, żeby gabinety pracowały. Jako środowisko lekarskie protestujemy przeciwko takim rozwiązaniom. Jeśli rozporządzenie mówi o tym, że można znieczulić ogólnie pacjenta z niepełnosprawnością, to można to robić naciągając procedurę: do usunięcia złogów, do lakierowania. To jest przecież typowo profilaktyczna procedura, ale NFZ za znieczulenie zapłaci. A na tym można zrobić wyłącznie biznes. Jeżeli myślimy tylko o pieniądzach, to pacjent jest dodatkiem do nich. Sądzę, że tutaj chodzi tylko o pieniądze, bo inaczej te wszystkie działania nie mają sensu.
Zwracacie też uwagę, że studenci mają coraz mniejsze możliwości odbywania praktyk klinicznych na uczelniach medycznych. Dlaczego?
Kontrakty stomatologiczne dotyczą również uczelni. I ten rozstrzał w skali kraju jest po prostu ogromny, bo w Warszawie kontrakt może wynosić 36 tys. punktów, co pozwala pracowników gabinetu utrzymać, ale w Gdańsku jest już na przykład 12 tys. punktów. Uczelnia szkoli studentów. Zużywa siłą rzeczy więcej materiałów na leczenie pacjentów, bo studenci się uczą. Te kontraktowe punkty bardzo szybko się kończą, bo nie działa tu żaden wyższy przelicznik dla uczelni medycznych. I jakby tego było mało, Ministerstwo Edukacji Narodowej płaci za wykształcenie studenta medycyny tyle samo, co za każdego innego studenta, a faktycznie wykształcenie medyka jest częściej bardziej kosztowne niż innych specjalistów. To irracjonalne. Przedstawiamy w tej dyskusji argumenty, ale trafiamy na ciszę. Istnieje Rada ds. Rozwoju Stomatologii, która teoretycznie jest ciałem doradczym. Uczestniczą w niej konsultanci krajowi. Pytani przez resort zdrowia o pewne kwestie, natychmiast dają opracowania. Nie trzeba ich nawet o to prosić. Te rozwiązania są gotowe od wielu lat.
Środowisko lekarzy dentystów czuje się niewysłuchane. Chodzi o wprowadzenie racjonalnych rozwiązań. Przykład? Od dłuższego czasu apelujemy o to, by na nieobsadzone miejsce specjalizacyjne od razu wybierać kolejna osobę z listy rezerwowej. Te miejsca pozostają nieobsadzone przez pół roku, a specjalistów wciąż brakuje. Szkoda blokować miejsca. To prosta do rozwiązania rzecz.
Dlaczego to takie trudne? Nie jestem w stanie tego pojąć. Mamy przemyślane kroki. Zrobione od A do Z programy profilaktyczne dla dzieci, ale tutaj wciąż nic się nie dzieje. Wręcz przeciwnie, jest coraz większy dramat z próchnicą u dzieci. A najprościej przecież jest edukować. Udowodniono już dawno, że dzieci nieleczone mają większe problemy sercowe, naczyniowe w dorosłości. To wszystko ze sobą jest powiązane. Jeśli nie jesteśmy w stanie leczyć dorosłych właściwie, to może zacznijmy od dzieci? Potrzebujemy prawdziwego dialogu, by ktoś wsłuchał się w głos ekspertów, bo zdrowie tak naprawdę zaczyna się od zdrowych zębów.