Aparat słuchowy to nie obciach
Z dużym ubytkiem słuchu można komponować i śpiewać, ale jest jeden warunek: trzeba założyć aparat słuchowy. Przed zwlekaniem z jego założeniem przestrzega Grzegorz Wilk, wokalista, który sam ma niedosłuch.
Słyszysz połowę tego, co do Ciebie mówią ludzie. Jak tak można śpiewać, komponować?
Miałem 28 lat, gdy zrobiłem badania i usłyszałem od lekarza, że tracę słuch. Jedną z hipotez do dziś jest ta, że obumierają mi ślimaki, czyli część ucha wewnętrznego. Drugą, że to taka wada. W obu przypadkach jednak będzie tylko gorzej i nie mogę tego procesu powstrzymać.
Szok?
Dla wokalisty to duży cios.
Zdrowy człowiek słyszy 100 proc. dźwięków, a do mnie dociera tylko ok. 40 proc. z zakresu średnich tonów. Podczas gdy basy i wysokie dźwięki słyszę dobrze. Wcześniej się nie badałem. Nauczyłem się żyć z dużym ubytkiem słuchu.
Mimo niedosłuchu śpiewałeś w największych salach koncertowych w Stanach Zjednoczonych podczas tournee z Piotrem Rubikiem. Jak sobie radziłeś?
Nie miałem świadomości, że nie słyszę. Coś mi przeszkadzało, ale nie wiedziałem co. Często zatem śpiewałem na pamięć, trochę po omacku. Wiedziałem w jakiej tonacji jest utwór. Bo, co ważne, nie jestem niesłyszący. Ja słyszę. Nie tak dokładnie jak inni, ale jednak na tyle, by na tej bazie pracować.
Aparat słuchowy założyłeś dopiero dwa lata temu. Dlaczego zwlekałeś z tym prawie 10 lat?
Stwierdziłem, że lepiej to odwlec. Że nie muszę. Nie potrzebuję. A tak naprawdę nie wierzyłem, że może coś pomóc. Poza tym myślałem jak każdy 30-to latek: „ Co? Jaki aparat? Przecież jestem supermanem, a nie dziadkiem”.
To najczęstsze wymówki.
Teraz myślę, że szkoda, że się tak tego obawiałem. Zamiast założyć protezę i biegać, kulałem. Poza tym, nie było mnie stać na takie aparaty. Dzieci otrzymują spore dofinansowanie. Dorośli – praktycznie żadne.
Jestem technikiem dentystycznym z wykształcenia i przychodzi mi na myśl jeszcze jedno porównanie. Jeśli komuś wypadnie ząb, idzie się do dentysty i wstawia implant, by mieć komfort życia. Ze słuchem jest to samo. Słabiej słyszę, zakładam aparat.
Ten pierwszy aparat pożyczył Ci kolega.
Dał mi go do testów. Na próbę. Żebym posłuchał, jak działa sprzęt dobrej jakości. Założyłem go i pomyślałem: „Wow -inny świat!”. Nie trzeba było go wcale dopasowywać. Leżał jak ulał. Nie spadał. Założyłem aparat i słyszałem wszystko ładnie, nie za głośno, plastycznie. Dochodziły do mnie dźwięki z różnych kierunków. Wcale nie były zniekształcone. Nie był to żaden syntetyczny dźwięk, ale naturalny. Tylko słyszałem głośniej, wyraźniej.
Co dalej?
Kupiłem dwa aparaty, potem mi je całkiem przypadkowo skradziono. Dostałem drugie. Dzięki temu głośność w telewizorze nastawiam nie na 26, tylko na 12. Właśnie pogłaśnianie telewizora to jeden pierwszych objawów tego, że gorzej słyszymy.
Co jeszcze świadczy o tym, że możemy mieć problem?
Gdy nie rozumiemy mowy ludzkiej i mówimy coraz częściej: „Możesz powtórzyć?”, „Co mówiłeś?”. W takich sytuacjach warto zbadać sobie słuch. Można iść do przychodni albo skorzystać ze słuchobusów, które jeżdżą po Polsce w ramach Narodowego Testu Słuchu.
Nie widać, że masz aparat. Z ucha wystaje ci tylko cieniutka żyłka. W pierwszej chwili pomyślałam, że masz założony zestaw głośnomówiący?
Bo nowoczesne aparaty są małe. Dla dzieci są kolorowe. Są lekkie i dają dźwięk świetnej jakości. Mój aparat działa także jak zestaw głośnomówiący, bo jest połączony z telefonem.
Gdy masz aparat, łatwiej jest ci w kontaktach z ludźmi?
Wcześniej rozmówcy coś mi mówili, a ja nie zawsze odpowiadałem, bo ich nie słyszałem. Zdarzało się, że usłyszałem pół zdania, a pół nie i głupio mi było po raz kolejny prosić, by coś powtórzyli. Jakaś lekarka mi kiedyś powiedziała, że nie dosłyszę. „Jak to?” – pomyślałem. „Dlaczego?”. „Bo pan się do mnie przybliża, jak mnie słucha” – odpowiedziała. To mi dało do myślenia. To był kolejny sygnał, że coś złego dzieje się z moim słuchem.
Robiłeś to nieświadomie.
Jest dużo nieuświadomionych mechanizmów maskowania tego, że mamy ubytek słuchu. Czytałem z ust. Patrzyłem na usta i domyślałem się, co kto mówi.
Co się stało, że w końcu wybrałeś się na badania słuchu?
Zacząłem się męczyć na koncertach. I nie chodzi o kondycję fizyczną. W pewnym momencie miałem wrażenie, że gitara basowa gra w innej tonacji niż solowa.
Podczas prób i koncertów narażałem swój słuch na długotrwały hałas. Koledzy z zespołu nie przestrzegali higieny słuchu. „Gałki w prawo i jedziemy!”. Dostawałem przez wiele lat ogromną porcję dźwięków. Grałem dużo koncertów i byłem już mocno zmęczony hałasem. To był bodziec, żeby się przebadać. Okazało się, że mam niedosłuch w zakresie średnich częstotliwości. To niedosłuch odbiorczy.
Jaka jest przyczyna?
Nie wiem. W obu uszach mam taki sam ubytek. A hipotezy, jak wspomniałem, są różne. Ale dokładnie stwierdzić się nie da. Trzeba by mi zajrzeć chirurgicznie do głowy. Na to jeszcze jest czas.
Co daje aparat słuchowy?
Od kiedy go mam, łatwiej mi brać udział w życiu towarzyskim. Nawet w restauracji, gdzie jest gwar czy szum, słyszę, co ktoś do mnie mówi. Dopiero jak mam aparat, widzę, o ile uboższe było moje słyszenie. Docierały do mnie różne dźwięki, ale przytłumione. Niewyraźne. Rozmyte.
Dlaczego – po wygraniu jednego z odcinków show "Twoja twarz brzmi znajomo" - przyznałeś się publicznie, że nie słyszysz?
Zrobiłem to dla córek mojej trenerki z programu „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”. Nie chciały nosić aparatów, bo bardzo się wstydziły. Chciałem im i innym – zwłaszcza młodym ludziom - pokazać, że aparat to nie obciach. Możesz go nosić i realizować swoje pasje. Występować na koncertach, w telewizji. Jedni mają wadę wzroku i noszą okulary, a ci co mają niedosłuch – noszą aparaty słuchowe.
To odważne, by pracując w showbiznesie przyznać się do tego, że ma się wadę. Tam szczególnie wszyscy chcą być młodzi i piękni.
Dopiero później dotarło do mnie, co zrobiłem. I to było pozytywne zaskoczenie. Dostałem setki maili, głównie od mam nastolatków, którzy po tym moim wyznaniu, wygrzebali swoje aparaty słuchowe z szuflad i zaczęli je nosić. Profesor Henryk Skarżyński - pionier implantologii przy ubytkach słuchu, powiedział, że jestem drugą z publicznych osób na świecie, które otwarcie przyznały się do tego, że mają niedosłuch.
Kto był pierwszy?
Bill Clinton.
On też nosi aparat. Kiedyś za najbardziej szkodliwe dla słuchu uważano głośne koncerty. Dziś wiemy, że szybciej i więcej szkód robią słuchawki. Przez nie dźwięk dociera w bezpośrednie sąsiedztwo błony bębenkowej, bez filtra, jakim w normalnych warunkach jest warstwa powietrza.
Głośne słuchanie muzyki przez słuchawki jak każde mocne źródło dźwięku może nieodwracalnie zniszczyć słuch. To truizm. Ale jak wiemy, wszystko w nadmiarze szkodzi. Z drugiej strony muzyka pełni funkcję terapeutyczną, i muzykowanie bardzo dobrze stymuluje mózg. Bo jak wiemy, słuchamy nie tylko uszami, które są narzędziem do odbierania dźwięków, ale przede wszystkim mózgiem, który musi je rozpoznać. A mózgu, jak wiemy, należy używać jak najczęściej.
Rozmawiała Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska