Bądź zawsze na bieżąco
z Serwisem Zdrowie!

Zapisz się na nasze powiadomienia, a nie ominie Cię nic, co ważne i intrygujące w tematyce zdrowia.

Justyna Wojteczek
redaktor naczelna zdrowie.pap.pl

Do góry
14.06.2024, 12:17 Aktualizacja: 05.07.2024, 13:30

Trauma to nie bułka z masłem

Leczenie traumy to ogromna odpowiedzialność. Gdy więc widzę reklamę „leczenie traumy w weekend”, od razu zapalają mi się wszystkie czerwone światła. Ludzie z PTSD i traumą mają w sobie takie emocje, jakby w dom naprzeciwko, w którym przebywa ktoś bliski, waliła bomba… - mówi dr Agata Norek, artystka, autorka podcastu o traumie „Chirurgia duszy”. Przeżyła wypadek komunikacyjny, a wedle wiedzy medycznej przeżyć nie powinna. Długo leczyła się z PTSD.

Fot. PAP/ P. Werewka Fot. PAP/ P. Werewka

Historię swojego cierpienia opowiadałaś wielokrotnie. Czy w końcu to cierpienie uznałaś, czujesz się żywa? Jakie wydarzenie doprowadziło cię do traumy szokowej, która przecież zamraża, paraliżuje?

Cierpienie uznałam, wiele się z niego nauczyłam i wreszcie czuję się żywa. 18.12.2013, wówczas jako mama samotnie wychowująca dwoje dzieci w wieku 6 i 8 lat, wracałam do domu na rowerze oznaczoną ścieżką rowerową. Myślałam o tym, że muszę wyciągnąć pranie z pralki, uprzątnąć rozkrojonego pomidora, odebrać dzieci ze świetlicy. Na skrzyżowaniu po mojej lewej stronie stała ciężarówka, którą minęłam. Zmieniło się światło, ciężarówka ruszyła. Chciałam jechać prosto, kierowca skręcił w prawo. Widziałam, że zbliża się w moją stronę. Całą siłę włożyłam w nogi i próbowałam uciec. Poczułam uderzenie drzwi. Usłyszałam krzyk kobiety. Kierowca nie poczuł, że mnie wciąga, to masa 40 ton… Kiedy już zorientowałam się, że nie ucieknę od tej sytuacji, przypomniałam sobie, że pijani, padając, często nie uszkadzają ciała, więc maksymalnie rozluźniłam mięśnie. Pomyślałam, że prędkość samochodu jest niewielka, ale jego masa może wyrządzić wiele szkód. Straciłam przytomność, ocknęłam się pod ciężarówką, patrzyłam na czarne rury, widziałam tylko pas światła. Coś mi mówiło, że mam oddychać i nawet nie drgnąć, dopóki nie dojedzie pomoc. Miałam poczucie, że nikt nie powinien doświadczyć tego, co ja w tym momencie. Bałam się zamknąć oczy, bo nie wiedziałam, czy kiedykolwiek je otworzę. Nie wiedziałam, czy jeszcze zobaczę moje dzieci… Leżałam samotnie, nie było nawet nikogo, kto by dotknął mojej ręki. Jakaś kobieta zaczęła do mnie nawoływać, później okazała się być pomocą medyczną. Krzyczała: „czy pani mnie słyszy?”. Bałam się odpowiedzieć, by nie wyzbyć się ostatka sił. Gdy zawołała drugi raz, odpowiedziałam „tak” i wtedy znów straciłam przytomność. Wybudzono mnie pięć dni później na intensywnej terapii. Miałam 17 złamań, rozpadniętą miednicę, a w niej dwie 15 centymetrowe śruby i blachy z przodu i z tyłu. Pięć złamań stopy, 7 złamań żeber, rozerwaną przeponę i żołądek, usuniętą śledzionę, rozerwaną lewą tętnicę udową, rozerwane jelito, krew w obydwu płucach. Lekarze nie wiedzą do dziś, jak oddychałam, nie wiedzą, jakim cudem żyję. Mam też uszkodzenie mózgu… Być może pomogło to, że jako dziecko uprawiałam sport, biegałam, byłam wyćwiczona. Dziś, jak widzisz, chodzę i funkcjonuję normalnie. Mam w sobie dyscyplinę sportowca, konsekwentnie realizowałam plan rehabilitacyjny, codziennie ćwiczę. Inaczej siedziałabym na wózku.

Nie dziwne, że po takich przejściach ścięła cię trauma…

Nie wiedziałam, jaki jest jej rozmiar, dopóki 9 lat po wypadku nie trafiłam do specjalistycznej kliniki. Jeszcze w szpitalu, po wypadku, zaczęłam cierpieć na bezsenność i zgłaszałam lekarzom, że coś dzieje się z moją głową, czułam, jakby mi się zmieniała osobowość. Nikt na to nie zareagował. Najgorsza była bezsenność. Sądziłam, że z czasem minie, ale nie mijała. To było nie do wytrzymania. Znalazłam się w klinice zaburzeń snu. Potem trafiłam do świetnej psychiatry, która mnie skierowała do wspomnianej kliniki psychosomatycznej zajmującej się leczeniem traumy. Dopiero tam puściły wszystkie zawory, zaczęły ze mnie wychodzić demony traumy, ataki krzyku na korytarzu… Wtedy do mnie zaczęło docierać, jaki to miało rozmiar nie tylko dla okaleczonego ciała, ale i duszy. Ten pierwszy pobyt w klinice trwał dwa miesiące. Wylewała się ze mnie rozpacz, przerażenie, bezradność. W szpitalu, tuż po wypadku, byłam zupełnie zafiksowana na leczeniu ciała: musi się zrosnąć, musi się zasklepić, wysuszyć… Kolejno: chcę zacząć chodzić, wstać z wózka, odstawić kule, przestać kuleć. Czułam oczywiście wielkie emocje, ale je wyparłam.

Gdy już się obudziłaś z letargu, mierzyłaś się z potwornymi ładunkami złości, gniewu. Okazało się, że to nie tylko gniew na sprawcę.

Tak jak w czasie pierwszego pobytu w klinice wylewałam rozpacz, tak w czasie drugiego odkręciłam kurek z gniewem. Zaczął wychodzić ze mnie taki kolosalny, totalnie z trzewi. To nie był gniew tylko na kierowcę ciężarówki, który nigdy się do mnie nie zgłosił, więc był sprawcą bez twarzy, a za wypadek dostał śmieszną karę. To były jeszcze inne gniewy na wcześniejsze sytuacje życiowe, których nie przepracowałam.

W czasie terapii robiłaś też bardzo symboliczne rysunki.

Tak. Zaczęłam w klinice rysować po raz pierwszy od czasów ukończenia Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Mam całą serię rysunków dokumentujących etapy wychodzenia z traumy szokowej. Na tych rysunkach m.in. morduję sprawcę wypadku…

Ta potworna lawina emocji, te wylewane kubły gniewu nie przytłoczyły cię, bo miałaś profesjonalne wsparcie. Wiele osób nie ma tego szczęścia. Jedzie na weekendowy kurs walki z traumą. Tam mają krzyczeć albo dostają kij bejsbolowy, żeby okładać worek. Czy to coś daje, jeśli ktoś nie jest na coś takiego gotowy? Pytam, bo nagrywasz bardzo profesjonalne podkasty na temat traumy.

Terapię krzyku chciała ze mną robić pani psychotraumatolog tuż po wypadku. Pomyślałam wtedy, że jest nienormalna. Nie czułam potrzeby krzyku, nie wiedziałam, skąd mam go w sobie brać. Poza tym gabinet miała przy wejściu głównym do banku, na parterze, gdzie ludzie pobierali pieniądze z bankomatu. Pomyślałam: i co, ja mam tu się drzeć, gdy pan obok wypłaca sobie 100 euro?

Tak więc dopóki nie ucieleśni się tych uczuć, dopóki nie dotrze się do źródeł traumy, dopóki nie połączy się z tym doświadczeniem, z tym gniewem, który tam, na miejscu wypadku powstał i tam został, tam się zasklepił, nic nie da darcie się czy walenie kijem w worek. Trzeba wrócić po tego kogoś, kto tam został i trzeba się połączyć z emocją, która tam utknęła, żeby ją otworzyć, żeby wyszła na zewnątrz. Trzeba ją bezpiecznie skanalizować czy wręcz zdetonować. Naprawdę, jeśli człowiek z traumą weźmie kij i będzie nim walić bez połączenia z tamtym autentycznym doświadczeniem gniewu i bólu, to może sobie walić długo i nie wyniknie dla niego z tego nic dobrego.

Społeczeństwo nie lubi ludzi, którym uwalnia się trauma, którzy mają kłopoty z emocjami, którzy mierzą się z PTSD. Dlatego dotknięci problemem, wstydzą się tego. Kiedyś ich polewano zimną wodą. Dziś, gdy są w szpitalu, daje się im zastrzyk albo zakuwa w kaftan bezpieczeństwa. Chyba nie tak to powinno wyglądać. Tobie pielęgniarka w profesjonalnej klinice powiedziała: „co ma wyjść z ciebie, to ma wyjść”. I pozwoliła na wywalenie bólu.

Podanie zastrzyku albo wsadzenie w kaftan jest fatalne, oczywiście mówimy teraz wyłącznie o ludziach z diagnozą PTSD, bo u mnie źle zaopiekowana trauma przeszła właśnie w zespół stresu pourazowego. Blokowanie reakcji ciała, które po iluś latach w końcu puszcza, to najgorsza rzecz, jaką można zrobić. Bałam się strasznie, jak mi ciało w klinice zaczęło puszczać, bałam się, że zostanę źle potraktowana. Trzęsłam się, płakałam, dostawałam spazmów. Personel medyczny na szczęście zdobył moje zaufanie swoją wiedzą, że ten proces musi się toczyć.

W „Biegnącej z wilkami” jest takie zdanie: „jeśli nie zaczniesz wyć, nie znajdziesz swojego stada”. Ja w tej klinice znalazłam stado. Usłyszałam: pani i tak była za długo zbyt grzeczna, gdzie to ma się wylać, jeśli nie tu. Gdy trzęsłam się czy krzyczałam, głaskali mnie po rękach. Mówili: nie chcemy wiedzieć, co by się stało z pani zdrowiem, gdyby ten gniew został w pani stłumiony.

Opowiadałaś też o niemocy stanięcia na nogi w trakcie doświadczania flashbacku. Pielęgniarz wtedy czekał i zwyczajnie patrzył na ciebie niebieskimi oczami, i wstałaś. Dał ci swój spokój, wiedzę, a więc pewność. Gdyby w tamtej chwili podał ci wózek, prawdopodobnie długo byś z niego nie wstała. Jak ważne, by terapeuta był dobrze wyregulowany. Ma być buforem.

Dał mi czas, obecność, zrozumienie i przestrzeń na to, że mogę eksperymentować, zobaczyć i poczuć, jak to się potoczy. Jeśli ktoś dostaje takiego ataku, a terapeuta sam jest zestresowany, to nie będzie potrafił wytrzymać, będzie przyduszał reakcję tej osoby, żeby to, co w nim samym siedzi nie podskoczyło…

Co może zrobić osoba towarzysząca człowiekowi w traumie?

Starać się dać obecność i stabilizować bez oceniania. Według Clary Mucci, psychoanalityczki i autorki głośnych książek dotyczących współczesnego rozumienia traumy relacyjnej w kontekście zaburzeń osobowości, traumę tworzy brak współpracującego świadka, a w uzdrowieniu ważna staje się słuchająca, uważna, reagująca i wrażliwa obecność. Od siebie dodam, że dobrze byłoby, aby świadek był doświadczony. Nasi bliżsi mogą mieć najlepsze intencje, ale uwalniana trauma może ich przeciążyć. Świadek powinien rozumieć potężne procesy, powinien mieć wiedzę o psychologii i fizjologii oraz neurologii. Dlatego trzeba dobrze sprawdzić ludzi, którzy głoszą, że w weekend uleczą traumę.

Dlaczego w leczeniu traumy tak ważne jest zaangażowanie ciała? Traumatyczne przeżycia zostawiają ślady w ciele?

W takiej bardzo medycznej traumie szokowej, której doznałam po wypadku z ciężarówką, została uszkodzona tkanka, były cięte organy, logicznym więc było, że zachowały pamięć o uszkodzeniach, gdzieś w nich utknęło przerażenie. Puściło, gdy do tych rejonów dotarła osteopatka w klinice, zaczęło wręcz wylewać się kubłami. W traumie relacyjnej jest podobnie - choć nie ma uszkodzonego ciała, jest niewypłakana złość. Przerażenie też zostaje zapamiętane w ciele, dlatego leczenie musi się odbyć w połączeniu z nim, bo niby z czym innym miałoby się połączyć.

Jedna z terapeutek od traumy w twoim podkaście mówiła: ciało nie kłamie, głowa płata figle. Kazała wyobrazić sobie słonia w zieloną kratkę z różową kokardką i on faktycznie stanął przed tobą.

Przy pracy z traumą często okazywało się, że ciało zapamiętało zdarzenia zupełnie inaczej, niż rejestrowałam je wzrokiem, intelektem, pamięcią. Zapamiętało zdarzenie na innym poziomie.

Na jakim?

Gdy byłam w szpitalu, głowa sobie tłumaczyła: okej, lekarze mnie ratują, muszę tu być, żeby mnie wyleczyli, żebym mogła zająć się dziećmi. Dla ciała szpital był klatką, chciałam stamtąd uciec, co było nielogiczne, bo oznaczałoby koniec mojego życia. Mimo to coś we mnie wołało: nie jesteś u siebie, leżysz w nieswoim łóżku, nie otwierasz swojej szafy. To było jedno z tych zasklepionych uczuć, które spowodowały kolejną z wielu traum, które nałożyły się na siebie. Dla ciała pobyt w szpitalu był komunikatem: wy mnie ranicie tymi igłami, kaleczycie skalpelami. Dopiero 9 lat później w klinice psychosomatycznej opowiedziało, co wtedy „myślało”.

Czy zapamiętany zapach, w momencie, gdy go poczujemy, może wywołać wtórną traumatyzację? Podobno to właśnie zapach wywołuje większy ładunek emocjonalny, niż wspomnienia powracające do nas za pomocą dźwięków i obrazów.

Wielu ludzi tak ma. Zapach, ton głosu, dźwięk uruchamiają wspomnienia bardziej somatyczne. Pojawiają się silne emocje, nie wiadomo skąd i dlaczego. Są one przytłaczające, tym bardziej, że ktoś obok na ten zapach tak nie reaguje. To są ważne sygnały, powinno się ich wysłuchać, bo to najprawdopodobniej dowód na to, że jakaś emocja, wspomnienie wciąż tkwi we wnętrzu, nie zostało rozwiązane i cierpi.

Z naszej rozmowy wynika, że do gabinetów terapeutycznych trafiają ludzie z głową oddzieloną od ciała, bez kontaktu z nim. Terapeuta pyta, co pan czuje w ciele? „Nic. Dobrze”. Tobie też od razu po wypadku włączyła się głowa: czarny humor, dystans do sytuacji. Dopiero po 9 latach ciało dało silny komunikat, że nie tędy droga. Szambo wybiło, ciało połączyło się głową.

Tuż po wypadku zadziałał bardzo ważny dla człowieka mechanizm obronny – odcięcie się od sytuacji. Tylko że on jest ważny w konkretnych momentach, ale nie powinien działać cały czas. Bo wtedy zamienia się w coś, co nas niszczy.

U ciebie trauma, jak wspomniałaś, przeszła w PTSD.

Tak. Bo nie była odpowiednio leczona, była ignorowana.

Teraz rozumiem, dlaczego walczysz z infantylizacją terminu „trauma”. „Po wizycie u fryzjera przeżyłam traumę”, „na wycieczce było fajnie, ale przeżyłam traumę, bo pokój okazał się brzydki”. Trauma to nie jest lekka kategoria.

Jak sama widzisz, to poważna sprawa. Jeśli proces wychodzenia z niej jest źle poprowadzony, można bardzo zaszkodzić. Dlatego tak niepokoi mnie lekkie traktowanie terminu „trauma”, podpinanie pod nie warsztacików weekendowych… Na których najczęściej nie chodzi o traumę, tylko o pieniądze.

Zdarza się, że na takich warsztatach coś zostanie w człowieku rozgrzebane i on z tą jątrzącą się raną wraca do domu.

Pewna psycholożka o dużych zasięgach na Instagramie po trzech zajęciach kursu na psychotraumatologa zaczęła pisać o PTSD i traumie, wrzucać definicje z podręczników i wprost stwierdziła, że można ją wyleczyć w dwa tygodnie. Aż mnie trafiło! Zapytałam ją, skąd ta wiedza, poprosiłam o naukowe źródła, bo jeśli to możliwe, chętnie bym skorzystała. Po co męczę się tyle lat? W odpowiedzi zaczęła mi zarzucać, że jestem niekulturalna i mnie zablokowała. Inna, która robi warsztaty, cytuje fragmenty z książek mojego autorytetu Bessela van der Kolka, autora „Strachu ucieleśnionego”, o ofiarach gwałtów, wojnie itp., na koniec daje reklamę swoich warsztatów „Stres i spokój” – przyjedź i się wyregulujesz. Po mojej interwencji na jednym z profili dopisała, że jej warsztaty są edukacyjne. Nie sądzę, że to przypadek.

Założę się, a czasem i słyszę, że na takich weekendowych warsztatach nikt nie chce mieć osoby z traumą, bo ona zagraża stabilizacji grupy, trzeba jej poświęcić osobno czas. W czasie warsztatów może sobie coś przypomnieć, jakiś flash do niej wróci, np. że molestował ją wujek – i z tym ma później wrócić do domu, konfrontować się z rodziną? To jest przecież ogromna odpowiedzialność. Jak widzę hasła pt. „leczenie traumy w weekend”, od razu zapalają mi się wszystkie czerwone światła. Ludzie z PTSD i traumą mają w sobie emocje, jakby w dom naprzeciwko, w którym przebywa ktoś bliski, waliła bomba…

I po to nagrywasz te podkasty o traumie? Jeden z nich ma już 6 tys. wejść.

Nagrywam je po to, żeby mówić, jaka jest prawda. A prawda jest taka, że poważni fachowcy od traumy nie oferują warsztatów trzydniowych. Mam po podkastach bardzo pozytywny odzew, dostaję wiele komentarzy pt. „w końcu ktoś mówi o traumie tak, jak ja ją czuję”.

Wiem, jak trudno wyjść z traumy. Nie wierzę więc nikomu, kto obiecuje, że jej leczenie jest bezbolesne. Mało jest ludzi, którzy naprawdę potrafią pomóc, którzy chcą się skonfrontować z człowiekiem z traumą, bo to szalenie obciąża. Jednak ludzie z traumą i PTSD są tak zdesperowani, że będą się łapać każdej deski ratunku, weekendowych warsztatów też. Jak można kosztem ich cierpienia napychać sobie kieszenie?! Wychodzę z tego wszystkiego po tylu latach, z takim trudem, po takich procesach, a niektórzy pojęcia trauma używają jak świecidełka na targowisku, żeby przyciągnąć klienta, sugerując łatwe i szybkie rozwiązanie problemu. To wywołuje mój olbrzymi gniew.

 Beata Igielska, zdrowie.pap.pl

Dr Agata Norek, artystka

za swój doktorat „TARCZE OBRONNE” obroniony w Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach otrzymała wyróżnienie oraz nominację do „Nagrody Prezesa Rady Ministrów” w 2013 roku. Jej prace wystawiane są na polskich i zagranicznych wystawach. Obecnie tworzy podcast „Chirurgia duszy” na temat traumy. Jest twórczynią metody ARTrauma®. Założyła „AGATA NOREK INSTITUTE” z siedzibą w Lucernie (Szwajcaria), zajmujący się zagadnieniami z obszaru traumy relacyjnej oraz traumy szokowej (również w odniesieniu do sztuki).

Id materiału: 3960

Najnowsze

 

Ta strona korzysta z plików cookie. Sprawdź naszą politykę prywatności, żeby dowiedzieć się więcej.