Dorosłe Dzieci Alkoholików – continuum a nie metka
Dorosłe Dzieci Alkoholików to nie metka, ale continuum. Nie zawsze też chodzi konkretnie o pijących rodziców. Osoby z syndromem DDA są zróżnicowane, natomiast wspólny jest dla nich deficyt adekwatnego, efektywnego radzenia sobie w sytuacjach trudnych – opowiada Marta Sak, psycholożka, interwentka kryzysowa, psychoterapeutka w trakcie szkolenia i autorka książki „Jak żyć dobrze, będąc DDA?”
Do jakiego stopnia rodzinny dom determinuje nasze życie?
Za wiodącym ekspertem prof. Jerzym Mellibrudą wyróżnić można tutaj dwie kategorie relacji, jakie tworzymy w życiu: relacje ze sobą i relacje z innymi. Na relacje ze sobą rzutuje sposób, w jaki traktuje nas opiekun: czy przejmuje się tym, co się z nami dzieje; czy jest uważny na nasze potrzeby; czy je zaspokaja. Potem właśnie w taki odzwierciedlający te relacje sposób zaczynamy traktować siebie. I dlatego możemy siebie na przykład zaniedbywać, pomniejszać, straszyć, przygnębiać lub wręcz przeciwnie – nadmiernie adorować. Tendencje do traktowania siebie w określony sposób mogą przyczyniać się do rozwinięcia objawów konkretnych zaburzeń zdrowia psychicznego, np. zaburzeń lękowych czy depresyjnych. Natomiast w kategorii relacji z innymi mogą wytworzyć się mechanizmy m.in. podporządkowywanie się innym, przyzwalanie na złe traktowanie, jakiś rodzaj ambiwalentnej postawy względem innych lub wręcz przeciwnie - schematyczne tendencje do manipulowania i eksploatowania innych. Można powiedzieć, że działa to na zasadzie przymusu powtarzania. To pojęcie sformułował Sigmund Freud, potem je powielano w kolejnych teoriach psychologicznych. Chodzi o dążenie do tego, co dobrze znane, przez które możemy wikłać się w związki z osobami, które w jakimś stopniu przypominają nam rodziców. Odtwarzać historię ich związku nawet 1:1, zachowywać się w sposób nieadekwatny do realiów relacji i obecnych czasów. Nie dotyczy to tylko związków romantycznych. To może być też relacja w pracy: szef–podwładny.
Warto w tym wszystkim pamiętać, że nie zawsze osobą stojącą za syndromem DDA jest rodzic. Czasami jest to dziadek lub babcia, a rodzic może być tylko współuzależniony, czyli nie reagować na picie i wywodzące się z tego picia patologiczne zachowania matki lub ojca. Co więcej, syndrom DDA może się też rozwinąć nie tylko pod wpływem alkoholu lub innej odurzającej substancji stosowanej przez rodzica, ale też nękania dziecko przez dorosłych, np. nauczycieli. Jeśli to się powtarza i inny dorosły nie przyjdzie z pomocą, to jest to czynnik predysponujący do rozwoju syndromu DDA. Podsumowując, można powiedzieć, że winny cierpieniu dziecka zawsze jest jakiś dorosły, który nie reaguje adekwatnie na coś, o czym wie.
Zagubione, agresywne, niebuntujące się, mające wieczne poczucie winy, uciekające. Czy to dobrze charakteryzuje osoby z domów z problemem alkoholowym?
To nie jest grupa jednorodna. To są osoby, które bardzo różnie funkcjonują, bo doświadczały różnego rodzaju deficytów. Pochodzą z rodzin, w których wiodącym problemem bywała nie tylko przemoc, ale np. nadopiekuńczość ze strony niepijącego rodzica. Różnego rodzaju nieprawidłowości prowadzą do różnego rodzaju trudności w życiu dorosłym - także dlatego, że osoby, które w takich domach wyrastały, nie są przecież takie same. Mają różne temperamenty, wrodzone sposoby reagowania na trudne sytuacje, typy układu nerwowego. Wszystko to ma wpływ na to, jak sobie radzą.
Jednak uogólniając, DDA to osoby, które nie potrafią dostosować swoich relacji do obecnych realiów. Można powiedzieć, że żyją trochę w zawieszeniu. Nie potrafią elastycznie reagować na to, co dzieje się w ich aktualnym życiu. Reagują w wyuczony sposób, najczęściej ten, który pozwalał im przetrwać w rodzinnym domu w dzieciństwie. Na przykład podporządkowywały się pijanemu ojcu, bo nie było ucieczki, a teraz podporządkowują się szefowi, który ich mobbinguje. To nie jest w tej chwili zasadne, bo obecnie mają realny wpływ na swoje życie i możliwość wyjścia z różnych trudnych sytuacji, ale nie są w stanie tego dostrzec.
Dorosłe Dzieci Alkoholików w dzieciństwie były nadmiernie dorosłe. Stawiano przed nimi zadania nieadekwatne do wieku, np. konieczność zajmowania się rodzeństwem. Musiały radzić sobie same z emocjami. Z kolei w dorosłości jest trochę na odwrót – takie osoby stają się dorosłymi dziećmi. Często reagują jak dziecko, ale nie oznacza to, że nie są dojrzałe, ale że noszą w sobie element cząstkę skrzywdzonego, samotnego dziecka z dzieciństwa i nieprzepracowanych, toksycznych relacji. Dlatego określenie Dorosłe Dzieci Alkoholików do nich bardzo pasuje. W dzieciństwie są nadmiernie dojrzałe, a w dorosłości czasem reagują z poziomu skrzywdzonych, rozzłoszczonych dzieci. Na tym polega ich dramat.
Czy każde dziecko, dorastające w dysfunkcyjnym domu, gdzie ten alkohol jest cały czas, będzie DDA?
Tutaj zdania są podzielone, ale moim zdaniem nie. DDA traktujemy jako syndrom określający pewne trudności. W takim kontekście uważam, że nie każde dziecko wychowywane przez alkoholika będzie DDA. Bo przecież, tak jak wcześniej powiedziałam, te dzieci różnią się wrodzonymi cechami, do których należy m.in. odporność psychiczna. Dwoje dzieci z identyczną sytuacją życiową może sobie radzić zupełnie inaczej. Poza tym to nie sam fakt, że rodzic pił, ma wpływ na dziecko. Istotny jest szerszy kontekst: czy dziecko miało przyjaciół, do których mogło przychodzić i obserwować zdrowy model rodziny, czy miało wsparcie innych członków rodziny – dziadka, babci, sąsiada, nauczyciela. Innymi słowy, czy miało życzliwe osoby wokół. Co więcej, ważne jest to, jak zachowywał się niepijący rodzic, czy w ogóle ktoś taki był, czy chronił dziecko, czy też był współuzależniony – zaprzeczał, że istnieje problem, a może obwiniał o całą tę sytuację dziecko. DDA to nie jest zerojedynkowa metka, wręcz przeciwnie – to continuum. Zatem podsumowując, nie trzeba mieć syndromu DDA, jeśli wywodzi się z alkoholowego domu – a nawet jeśli tak jest, to nie występuje on w takim samym nasileniu u wszystkich.
Czy ten syndrom to nie jest czasem szukanie drogi na skróty? Mamy winnego naszych rozczarowań, niepowodzeń, deficytów…
Faktycznie jest tak, że trudności osób z DDA nie są ich winą. Są wypadkową doświadczeń z dzieciństwa, ale to prawo do przenoszenia odpowiedzialności na rodziców w pewnym momencie się kończy. I kiedy mówimy, jak sama nazwa wskazuje, o dorosłych osobach, które są już samodzielne i pełnoletnie, to trzeba tutaj podkreślić, że mają już pełen wpływ na swój los. I to, że to wszystko nie jest moja wina, nie oznacza, że do końca życia mogę o wszystko obwiniać rodziców i oczekiwać od wszystkich wielkiej wyrozumiałości. Uświadomienie sobie, że czuję się tak, a nie inaczej, że mam problemy w relacjach ze sobą i innymi, powinno być pierwszym krokiem do podjęcie realnej pracy nad sobą. Pracy, która powinna zmierzać do przekształcenia dysfunkcyjnych schematów, które się wykształciły.
Ale jak radzić sobie z emocjami, budowaniem dobrych relacji w dorosłym życiu?
Jeżeli te trudności są nasilone i czujemy, że wpływają one na nasze relacje i funkcjonowanie, że przejawiają się w różnych sferach i mamy poczucie, że nasze życie kręci się wokół jednej opowieści, jednego wzorca – to jest właśnie ten moment, gdy warto sięgnąć po profesjonalną psychoterapię. Zachęcam do tego w takiej sytuacji. To w szerszej perspektywie jest najbardziej skuteczny środek radzenia sobie z tym syndromem. Ale podkreślam jednocześnie, że nie każdemu psychoterapia jest potrzebna i zdaję sobie też sprawę, że nie dla wszystkich dostępna.
Bywa też, że zauważamy u siebie jedynie pojedyncze trudności, np. w komunikacji, braku pewności siebie i jednocześnie mamy poczucie, że funkcjonujemy względnie dobrze. Nie czujemy się gotowi na psychoterapię. W takim wypadku możemy sięgnąć po profesjonalną literaturę, warsztaty. W tej chwili jest naprawdę dużo różnych możliwości, które umożliwiają podjęcie pracy nad sobą na własną rękę – uświadomienie sobie kawałka swojej odpowiedzialności, zrozumienie, skąd się to wszystko wzięło, znalezienie uniwersalnego sposobu radzenia sobie z tym. Ale jeśli to zawodzi, potrzebny jest „środek na receptę” – wówczas kłania się psychoterapia.
Czy jest jakiś wspólny mianownik, czego w rodzinie dysfunkcyjnej brakuje, a czego jest w nadmiarze?
Z pewnością poczucie bezpieczeństwa jest w niedoborze. Jeśli na przykład dziecko jest traktowane w sposób nadopiekuńczy, to oznacza to, że jest uczone, że nie może ufać sobie i zawsze potrzebuje rodzica, który przyjdzie na ratunek. Jeżeli z kolei jest zaniedbane, to żyje w jawnym poczuciu zagrożenia. Jeżeli rodzic pije alkohol w sposób szkodliwy, to nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie trzeźwy, a kiedy pijany. Poczucie zagrożenia na jakimś poziom może występować nawet w rodzinach, w których pije się w skrytości i dziecko niczego nie podejrzewa, w których rodzic wcale nie jest przemocowy i agresywny. Może być tak, że pijany będzie pobłażliwy, a trzeźwy – bardziej surowy. Reagować będzie w miarę normalnie, ale różnie. I to też może budować pewną chwiejność w dziecku.
A jeśli chodzi o to, czego jest za dużo w takich rodzinach, to zdecydowanie problemów rodziców. Można to odnieść do hipopotama w pokoju - to porównanie pochodzi z książki Tommy’ego Hellsteina pt. „Wsparcie dla dorosłych dzieci alkoholików". Te problemy rodziców są właśnie wspomnianym hipopotamem. Chodzi nie tylko o alkoholizm, ale na przykład o tendencję do zaprzeczania problemowi, niedojrzałość, emocje rodziców, którymi dziecko musi się zajmować. Dochodzi do odwrócenia ról – gdy to dziecko wspiera rodzica, a nie odwrotnie. To są problemy, które wypełniają całą przestrzeń i odbierają dziecku prawo do bycia dzieckiem, do spontaniczności, naiwności.
Wstyd też jest obecny w tej relacji dziecko-rodzic…
Często tego wstydu jest bardzo dużo. Sama rodzina potrafi go modelować - werbalnie i niewerbalnie przekazywać, że rodzica trzeba się wstydzić, trzeba się wstydzić tego, że nasza rodzina jest inna. Dzieci DDA są uczone, żeby np. nie mówić w środowisku poza rodziną, że mama lub tato zrobili to i to. To budzi określony sposób myślenia i przede wszystkim reakcję wstydu. Dziecko – patrząc na rodziców, którzy są pogubieni, nieautentyczni, uciekają przed sobą i więzią emocjonalną, nie radzą sobie – zaczyna też uczyć się, że zawstydzenie sobą jest normalnym elementem relacji z samym sobą.
Czy osoby wychowujące się w domu, gdzie jest problem z uzależnieniem od alkoholu powielają też schemat rodzinnego domu?
Myślę, że coraz rzadziej to robią, bo dostęp do fachowej wiedzy psychologicznej jest ogromny. Nie zmienia to jednak faktu, że DDA mogą powielać schemat z domu w nieoczywisty sposób. Charakterystycznym zdaniem, które często można usłyszeć od osób DDA, jest: „w moim domu będzie inaczej”. To pułapka, bo czasem są rodzice tak różni od swoich własnych rodziców, że stają się paradoksalnie bardzo do nich podobni. Załóżmy, że rodzic nastolatka nie miał poczucia bezpieczeństwa w domu rodzinnym, czuł się samotny. Jako rodzic może teraz wychodzić z “właściwej” roli i wchodzić względem syna albo córki w rolę przyjaciela. Zwierzać się ze wszystkiego dziecku lub też dopytywać, z dezaprobatą przyjmować jakiekolwiek sekrety dziecka. A to wszystko sprawia, że dziecko traci poczucie bezpieczeństwa. Okazuje się bowiem, że nie może mieć żadnych swoich spraw. Brak poczucia bezpieczeństwa to z kolei jedna z kluczowych cech DDA. Historia więc zatacza koło.
Na jaki deficyt umiejętności cierpią DDA?
Pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy, to deficyt adekwatnego, efektywnego radzenia sobie w sytuacjach trudnych. DDA reagować mogą wycofaniem w sytuacjach konfliktowych albo wręcz przeciwnie – ulegać wówczas zjawisku emocjonalnego porwania, czyli stanowi, w którym aktualnie trwający konflikt jest dla nich skrajnie przerażający ze względu na wspomnienia z domu rodzinnego. Tego rodzaju przerażenie może prowadzić do wygaszenia aktywności kory przedczołowej, czyli tej struktury mózgu, która pomaga nam oceniać długoterminowe efekty naszych działań i hamować impuslsy. Stan emocjonalnego porwania może prowadzić nawet do aktów agresji ze strony DDA.
Poza tym DDA nie potrafią też często zidentyfikować emocji. Mylą pomiędzy sobą stany lęku–smutku–złości. To tzw. trójkąt dramatyczny opisany przez wspomnianego już prof. Mellibrudę. W praktyce przejawia się to tak, że DDA na przykład odczuwają lęk, bo jest to w ich przekonaniu bezpieczniejsze, niż złość na kogoś. Lub też złoszczą się, bo chcą się czuć silne, a nie słabe, tak jak poczułyby się, będąc zalęknione, co de facto jest ich pierwotną emocją.
Jednocześnie DDA mogą nieadekwatne zaspokajać swoje potrzeby, bo nie odróżniają potrzeb od zachcianek.
Czy można więc powiedzieć, że te osoby mają wkodowane, że muszą być silne, idealne?
Bardzo często tak. Często wręcz mówi się w ich kontekście o przymusie bycia silnym, odpowiedzialnym, o potrzebie otoczenia wszystkich opieką, przewidzenia każdej katastrofy i zapobiegnięcia jej.
Czy DDA częściej wiążą się z osobami z uzależnieniem od alkoholu?
Znowu kłania się tu „przymus powtarzania”. DDA nieświadomie dążą do tego, co dobrze znane. Związek z osobą uzależnioną z natury pozbawiony jest często bliskości. Tutaj raczej jest bliskość – jeśli w ogóle – z poziomu bycia ratownikiem, czyli ratowania partnera z uzależnienia. O takiej bliskości się nie marzy. Pomimo tego niektóre DDA do tego dążą, bo to jest coś, w czym już kiedyś były zmuszone się odnaleźć. Nie tyle w życiu przy ciągłej obecności alkoholu, ale w życiu z kimś, od kogo są odizolowane emocjonalnie.
W tym miejscu warto wspomnieć, że twórca terapii schematów - Jeffrey Young powiedział, że jeżeli mamy za sobą trudne doświadczenia i poznajemy kogoś, z kim mamy poczucie gigantycznego porozumienia dusz, wielkiej chemii, to należy to potraktować jako swego rodzaju “czerwoną lampkę” i potencjalny sygnał, że właśnie wchodzimy w jakąś relację, w której będziemy odtwarzać znany nam z domu schemat. Że ciągnie nas do tego, co jest znane, a przez to wydaje się bezpieczne. Oczywiście to błędne założenie, ale tak działa psychika.
Czy DDA jest się całe życie?
Z nazwy tak, ale psychologicznie niekoniecznie, bo nad trudnościami można pracować i je rozwiązywać. I można wieść bardzo satysfakcjonujące życie, wywodząc się nawet z bardzo dysfunkcyjnego otoczenia, środowiska. I choć nie chcę iść absolutnie w taką narrację, że trauma z dzieciństwa jest czymś dobrym, to jednocześnie wierzę, że profesjonalnie przepracowana trudna przeszłość może stać się zasobem.