Relacja dziewczynki z ojcem rzutuje na życie dorosłej kobiety
Autorka: Monika Grzegorowska
Ekspertka: Anna Mackiewicz-Garbiec
Niekiedy ojciec hołubi córkę w sposób, który zaczyna ją ograniczać. Może wówczas dochodzić do tzw. uwikłania emocjonalnego. Potocznie mówimy o „córeczce tatusia”. Z drugiej strony możliwy jest rozwój tzw. syndromu tatusia (ang. daddy issues) wynikający z nieprzepracowanych relacji z ojcem – opowiada psycholożka Anna Mackiewicz-Garbiec z Centrum Terapii Dialog.
Kim jest „córeczka tatusia”? Czy psychologia rozpoznaje takie przypadki?
Rzeczywiście są osoby, którym trudno jest oddzielić się od rodziców, odseparować od tego co działo się w domu. Można powiedzieć, że są uzależnione od ojca, który zawsze był, kiedy córka go potrzebowała, zawsze podejmował i narzucał decyzje, wszystkim kierował.
W mojej pracy gabinetowej zdarzało mi się pracować z kobietami, które poszły na studia, podjęły pracę, są w związku, a mimo to z każdą najdrobniejszą rzeczą zwracają się do taty. Co więcej, te osoby najczęściej sprawiają wrażenie bardzo pewnych siebie i bardzo otwartych w relacjach.
To o co chodzi?
Jeśli w dzieciństwie takie osoby kierowały się tym, żeby spełnić oczekiwania – choć oczywiście nieświadomie – i były za to nagradzane – to wytworzył się u nich pewien mechanizm. Kierowały się tym, żeby spełnić oczekiwania taty, a teraz trudno jest im samej podjąć decyzję, bo nie bardzo wiedzą, jakie mają potrzeby. Mówimy, że są uwikłane emocjonalnie.
Jakie w takim układzie miejsce zajmuje mama? To nie zagraża jej relacji z córką?
Rzeczywiście, gdy schemat córeczki tatusia idzie w kierunku nadmiernego przywiązania, mama jest trochę odsuwana na dalszy plan. Dobrze byłoby, aby – gdy znajdzie się w takiej sytuacji – zadbała o siebie i zawalczyła o córkę, o tę relację.
W rodzinie funkcjonujemy w pewnym systemie i jeśli zaczynają pojawiać się w nim nierówności, np. ojciec z córką trzymają się razem, a mama nie ma nic do powiedzenia, to coś jest nie tak. Warto jest się temu przyjrzeć – czy to w gabinecie, czy to szukając wsparcia wśród innych członków rodziny.
Ale przecież zgodnie z fazami rozwoju, dziecko pewnym okresie potrzebuje bardziej mamy, w innym taty, więc może nic w tym złego?
Dziecko w każdej fazie rozwoju potrzebuje bliskości obojga rodziców, ale faktycznie ich role na różnym etapie się wymieniają. W pierwszy etapie życia dziecko jest totalnie uzależnione od mamy, także biologicznie, potem stopniowo rośnie znaczenie ojca i w fazie przedszkolnej i szkolnej to on zaczyna być dla dziecka wzorem, kimś kto wspiera w aktywnościach, motywuje do działania i buduje jego poczucie wartości. Co nie znaczy, że – w zdrowym układzie – mama przestaje być ważna. Role rodziców powinny się wzajemnie uzupełniać, to jest bardzo płynne. Zresztą to się zmienia: dziś relacje rodzic–dziecko kształtują się inaczej niż powiedzmy 20 lat temu. Tatusiowie są bardziej zaangażowani i bardzo dobrze. Na pewno nie zaszkodzi, jeśli będą uczestniczyć w życiu córki na każdym z etapów – wręcz przeciwnie, to dobrze wpłynie na jej rozwój.
A co się stanie, kiedy ojciec faworyzuje córkę kosztem pozostałych dzieci?
To mamy gotowy przepis na konflikty w rodzinie.
Z czego to może wynikać, że akurat jedno dziecko jest bardziej zauważane przez tatę niż inne? I często to właśnie córka.
A to jest akurat bardzo ciekawe. Czytałam kiedyś o badaniu, z którego wynikało, że ojcowie są dużo bardziej responsywni w stosunku do córek niż do synów, nawet tych małych. Łatwiej i szybciej reagują na płacz czy uśmiech, szybciej rozklejają się na widok córek niż synów, łatwiej ulegają córkom. Tak więc według stereotypu każdy mężczyzna chciałby mieć syna, a gdy rodzi się córka okazuje się, że „to jest właśnie to, czego drogi tato chciałeś”. I mięknie pancerz patriarchalnie pojmowanej męskości – tej, która odcina od emocji niektórych panów, choć ta trudność wciąż jest z pokolenia na pokolenie przekazywana. Córka jest „obiektem”, który rozbraja, przy którym tatusiowie pozwalają sobie na okazywanie własnych emocji.
Jeśli ojciec częściej reaguje na potrzeby córki, np. chęć wspólnej zabawy, jeśli jest bardziej wrażliwy na jej płacz czy śmiech, to siłą rzeczy ta relacja się rozwija, umacnia – jakakolwiek by ona nie była. W przypadku synów nadal często funkcjonuje stereotyp, że „chłopaki nie płaczą”. Czyli gdy syn płacze, zamiast przytulać, ojciec mówi: „synu, musisz być twardy, jesteś facetem”. Oczywiście upraszczam, ale faktycznie często ojcowie w mniejszym stopniu reagują na emocjonalne czy psychologiczne potrzeby syna.
Mówi się też, że dziewczyny podświadomie wybierają sobie partnerów na podobieństwo ojca. Czy faktycznie tak jest?
Tak, tak się dzieje. Skoro tatuś cały czas zwracał na nią uwagę, cały czas podkreślał, jaka jest wspaniała, to oczekuje tego samego od swojego partnera. Ale nawet jeśli nie było doskonale – wybieramy to, co znamy. Podobnie dzieje się przecież w sytuacji z osobami, które wychodzą z rodziny alkoholowej: obiecują sobie, że nigdy nie zwiążą się z alkoholikiem, a potem często okazuje się, że powielają ten sam schemat.
Kobieta, wybierając partnera, chce czuć się bezpiecznie w swojej nowej relacji, szuka więc tego, co zna, bo wie, jak poruszać się w takim związku, jak odpowiadać na potrzeby drugiej osoby.
Nawet jeśli relacja z tatą nie była udana?
Nawet wtedy, bo jednak to coś, co znamy. Druga forma reakcji to robienie czegoś totalnie odwrotnego – a więc szukanie partnera, który będzie przeciwieństwem ojca. To może się wydawać dziwne, bo kto chciałby pakować się znowu w coś destruktywnego? Ale ta osoba nie wie, jak to jest, że ktoś nie pije, jak to jest, wracać do domu i nie zastanawiać, czy tata będzie zły. Ale na szczęście relacje możemy i zmieniać, i rozwijać przez całe życie.
O ile nie przeszkadza nam w tym tzw. syndrom tatusia…
„Syndrom tatusia”, czyli angielskie „daddy issues” – odnosi się do trudności w dorosłym życiu, wynikających z nieprzepracowanej relacji z ojcem w dzieciństwie. Przejawia się głównie niskim poczuciem własnej wartości, lękiem przed odrzuceniem, problemami z zaufaniem i potrzebą stałej uwagi od partnera, który ma na celu wypełnienie braków pozostawionych przez ojca. W efekcie może to prowadzić do problemów z budowaniem zdrowych relacji, niskiej samooceny, niestabilności emocjonalnej lub nieustannej potrzeby zwracania na siebie uwagi.
Jung uważał, że człowiek składa się z kompleksów i zgodnie z tą teorią każda córka ma kompleks ojca. Ale od razu uspokajam – to nie jest nic złego. Ma go dziewczynka, natomiast później, w dorosłym życiu, powinno dojść do odseparowanie się od tego kompleksu. Czyli: mój tata był, jaki był, bardzo mnie chwalił, długo go idealizowałam, ale jako dorosła osoba jestem w stanie spojrzeć na niego z boku, dostrzec jego wady, zrozumieć, że on nie definiuje mnie totalnie w całości.
A co w sytuacji, kiedy ojca nie ma: umiera, znika, dzieci zostają tylko z mamą. Dużo mówi się o tym, jak taka sytuacja wpływa na chłopców. A co z dziewczynkami?
On nawet nie musi zniknąć fizycznie, czasem jest nieobecny, zapracowany, niedostępny emocjonalnie, nie zwraca na dziecko uwagi. Albo kiedy pojawiają się trudniejsze momenty, np. w trakcie dojrzewania, ojciec odcina się, nie uczestniczy w procesie wychowawczym. To sprawia, że córka nie ma tego tak potrzebnego jej wzorca. Kiedyś mówiło się, że do wychowania dziecka potrzebna jest wioska. To bardzo mądre podejście, bo w takiej sytuacji choć trochę ktoś tego brakującego ojca może zastąpić. Poza tym, idąc przez życie, dziewczyny, kobiety spotykają innych ludzi, czytają literaturę i wcale nie musi być tak, że w dorosłym życiu nie zbudują z tego powodu dobrej relacji. Nie są przez to przegrane.
Może zdarzyć się też tak, że zażyłość z ojcem przenosi się na dorosłe życie i to zaczyna być kłopotliwe. Co wtedy?
Daleka jestem od tego, żeby mówić komuś, jak ma żyć, ale faktycznie – gdy czterdziestoletnia kobieta ma męża i dzieci, a ze wszystkimi decyzjami dzwoni do taty – to coś tu jest nie tak. Nie wyobrażam sobie roli tego męża i dzieci w jej życiu. Warto pamiętać, że dzieci wychowujemy dla świata, a nie dla siebie, w którymś momencie powinniśmy więc odpuścić.
Jeśli takie osoby dochodzą do wniosku, że warto jednak oddzielić się od ojca, zacząć żyć własnym życiem, najczęściej jest to długi proces. Polecam terapię, m.in dlatego że ona zakłada także odszukanie własnych potrzeb, własnych emocji. A gdy ktoś długo spełniał potrzeby i emocje drugiej osoby, próbował się dostosowywać, żeby być chwalonym, żeby być hołubionym, to jest odcięty od własnej tożsamości.
Znam ojców córek, którzy nie potrafią wyobrazić sobie momentu, gdy nadejdzie czas, że w jej życiu pojawi się jakiś chłopak, obcy facet…
Tak, i to się zdarza dość często. Ale są też tacy tatusiowe, którzy uwielbiali swoje córeczki, kiedy były małe, kochane, słodkie i wpatrzone w nich, a gdy skończyły 13 lat, przekłuły sobie nos, pofarbowały włosy na niebiesko i zaczęły pokątnie popalać papierosy – zmienili zdanie. Proszę sobie wyobrazić, co czuje taka nastolatka.
Są też tatusiowie – i niektóre mamusie również – którzy nie chcą swoich dzieci wypuścić ze swojego życia, trudno im się pogodzić, że ona ma osobne życie, związek, swoje sprawy.
Dlatego warto budować relacje. Mówi się, że do około 12. roku życia wychowujemy nasze dzieci, później już tylko budujemy relacje, a od nich zależy, jak nam się będzie razem układać z dziećmi także już wtedy, gdy dorosłe wyprowadzą się z domu. Pocieszające jest to, że w życiu nigdy nie jest za późno na budowanie tych relacji, czy na ich naprawianie.