Odmrażanie na luzie
Według WHO w minioną niedzielę było najwięcej nowych zakażeń od początku pandemii. W Polsce też ich nie ubywa tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Tymczasem…
Oto garść spostrzeżeń dotyczących zachowania się ludzi na etapie, gdy „odmrażamy” nasze życie.
- Scenka 1. Grupka młodzieńców i ich towarzyszek, raczących się przez kilka godzin piwem pod chmurką. Śmiech, przyśpiewki i … no właśnie, bliskość. Nie więcej niż pół metra, w różnych zmieniających się konfiguracjach.
- Scenka 2. Sprzedawczyni z osiedlowego sklepu mówi mi, że już nie musi codziennie uzupełniać płynu dezynfekcyjnego w dozowniku dla klientów. Coraz mniej osób z niego korzysta. Nieliczni klienci zakładają maseczki.
- Scenka 3. Spotkanie po lockdownie w małym barze. Kiepska wentylacja, zamknięte okna i drzwi, a goście stłoczeni w piątkę przy dwuosobowym stoliku. Nie, nie mieszkają razem. Co chwila wybuchają gromkim śmiechem. Nie mają maseczek.
- Scenka 4. Spotkanie na ulicy grupy znajomych w ciepły weekend. Wymiana uścisków, „misie”, wykrzykiwanie (w twarz) radosnych okrzyków. Cała grupa idzie do jakiejś knajpy.
Nie chodzi o to, by siedzieć w domu i z nikim się nie spotykać – wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że na dłuższą metę nie da się tak żyć, chociażby z tego powodu, że długotrwała izolacja źle wpływa na zdrowie. Ale wracając do normalności, nie możemy wciąż zapominać o podstawowych zasadach ochrony przed wirusem SARS-CoV-2, bo wciąż z nami jest.
I nie chodzi tu tylko o maseczki, które zdają się być największym (i fascynującym z tego powodu) fetyszem tej pandemii. W mediach zwraca się uwagę przede wszystkim na to, że ludzie przestali je nosić, a jeśli je zakładają, to korzystają z nich źle – trzymając pod nosem, pod brodą, nie wymieniając ich, etc. De facto, w codziennym życiu zasłanianie nosa i ust to jedynie pomocniczy sposób ochrony, na dodatek skuteczny tylko wtedy, gdy robi się to prawidłowo i nie zaniedbuje pozostałych metod ochrony przed zakażeniem. A te najważniejsze to:
- Zachowanie dystansu – co najmniej półtora metra, a najlepiej dwa, od naszego rozmówcy. Pamiętajmy, że koronawirus przenosi się drogą kropelkową, a zatem odpowiednia ilość drobinek z koronawirusem z aerozolu wydychanego przez zakażoną osobę musi trafić do błon śluzowych niezakażonego. Przy zachowaniu odpowiedniej odległości w trakcie rozmowy ryzyko zakażenia jest zatem małe, bo drobinki takie nie mają szans dotrzeć do błon śluzowych osoby niezakażonej.
- Częste mycie rąk. Nieświadomie na rękach przenosimy wiele patogenów, w tym – koronawirusa. Ale jest na to sposób. Nowy koronawirus ma otoczkę lipidową, która rozpuszcza się m.in. w powszechnie dostępnych środkach myjących, np. mydle. Innymi słowy: mydło i woda skutecznie go unieszkodliwiają. W sklepach i wielu innych budynkach użyteczności publicznej trudno o dostęp do umywalki dla klientów, ale na szczęście dozowniki ze środkiem dezynfekującym skórę zastępują tę prostą metodę ochrony przed koronawirusem i nie tylko. Korzystajmy z tych płynów zarówno przed wejściem do sklepu, jak i po wyjściu z niego!
- Unikanie pomieszczeń niewietrzonych. Na otwartej przestrzeni znacznie trudniej zakazić się jakimkolwiek wirusem (nie tylko SARS-CoV-2) niż w zamkniętych pomieszczeniach. Te źle wentylowane, rzadko lub nigdy wietrzone, są dużo bardziej ryzykowne niż pomieszczenia porządnie wywietrzone czy po prostu plener.
- Ograniczanie kontaktu rąk z brudnymi powierzchniami, zwłaszcza w miejscach publicznych. Należy pamiętać, że nowy koronawirus znajdować się może na klamkach, poręczach czy uchwytach, używanych przez inne osoby. Wybierając się gdzieś transportem publicznym, trzeba więc mieć przy sobie mały pojemnik z płynem dezynfekującym skórę. Stosujmy go po każdym dotknięciu powierzchni, na której mogą znajdować się patogeny – oczywiście jeśli nie możemy umyć rąk pod bieżącą wodą, z użyciem mydła.
- I wreszcie maseczki… Zakładajmy je nie tylko w tych miejscach, w których nakazują nam to przepisy (np. w sklepach), ale we wszystkich zamkniętych pomieszczeniach, w których zachowanie dystansu jest utrudnione. A kiedy spotykamy się z dawno niewidzianymi znajomymi, okażmy radość w bezpieczny dla nich i dla nas sposób.
A na zakończenie przypomnę stary dowcip o wilku i orle:
Wilk z zazdrością obserwował orła pikującego z wysokiej skały. Ptak wyjaśnił mu, że w ten sposób się „luzuje”, a na pytanie, czy wilk też może, orzeł ochoczo przytaknął. Wilk „popikował” więc w dół, a że nie miał skrzydeł, orzeł z pewnym uznaniem skwitował jego wyczyn: „No, wilk, z ciebie to prawdziwy luzak!”.
Czy okaże się, że jesteśmy jak ten wilk „luzak” z dowcipu? Czy spadniemy głową w pandemiczny dół?
Justyna Wojteczek, zdrowie.pap.pl