Co jest groźniejsze? Grypa czy COVID-19?
Mnożą się w popularnej prasie artykuły na temat tego, co jest groźniejsze: grypa czy COVID-19. Zestawia się w nich dane o tym, która choroba jest bardziej zakaźna i która jest bardziej śmiertelna, traktując zresztą stosowne dane z pewną nonszalancją, czyli nie wnikając w metodologiczną poprawność. Abstrahując nawet od żonglerki statystykami, czemu te porównania służą?
Można pociągnąć tę zabawę dalej. Dlaczego koncentrować się li tylko na grypie i COVID-19? Co jest groźniejsze:
- Rak płuca czy rak piersi?
- Zapalenie płuc wywołane przez pneumokoki czy posocznica meningokokowa?
- Dżuma czy cholera?
- Depresja czy lęk uogólniony?
- HIV czy kiła?
- Schizofrenia czy choroba afektywna dwubiegunowa?
Albo jeszcze dalej: dżuma czy HIV? Posocznica meningokokowa czy rak piersi?
Można też w tych „analizach” wejść na poziom rozważań etycznych i światopoglądowych. Pozostając przy COVID-19 i grypie: którą z tych chorób ogłosimy groźniejszą biorąc pod uwagę to, że w COVID-19 ryzyko ciężkiego przebiegu i śmierci związane jest z zaawansowanym wiekiem i chorobami współistniejącymi takimi jak na przykład cukrzyca, a w przypadku grypy – to ryzyko rośnie też w innych grupach: w populacji kobiet w ciąży oraz małych dzieci?
Zastanówmy się zatem: co decyduje o tym, że uznajemy jakąś chorobę za groźniejszą od innych? Odsetek zgonów wśród chorych? Odsetek osób, które po jej przechorowaniu zostają inwalidami? A może odsetek populacji, który na tę chorobę zachoruje? Czy też wiek populacji, w której choroba ta czyni spustoszenia? A może cena, którą trzeba zapłacić za wyleczenie?
Idźmy jeszcze dalej. Załóżmy, że z jakiegoś powodu przyjmujemy, iż COVID-19 jest groźniejszy niż grypa. Czy nieszczęśnik, który na grypę zachoruje i wyląduje w szpitalu pod respiratorem, będzie miał lepsze samopoczucie, bo przytrafiła mu się rzekomo mniej groźna choroba? Jego rodzina na wieść o tym, że doszło do ciężkich powikłań grypy odetchnie z ulgą z tego powodu, że „To na szczęście nie ten straszny COVID-19”?
Są tysiące chorób. Ta sama jednostka chorobowa może u różnych ludzi przebiegać różnie. Niektóre choroby są statystycznie bardziej śmiertelne niż inne. Niektóre są mniej śmiertelne, ale powodują kalectwo albo uniemożliwiają normalne funkcjonowanie. Jednak lekarz – jak mawia hematolog i onkolog prof. Wiesław Jędrzejczak – leczy nie statystykę, a konkretnego pacjenta. I ten konkretny pacjent zmaga się z konkretnymi dolegliwościami.
Czy zatem porównania pomiędzy różnymi chorobami nie mają znaczenia? Ależ mają! Przede wszystkim na dwóch płaszczyznach:
- Na poziomie polityki zdrowotnej wobec danej społeczności: analiza danych o zapadalności i śmiertelności w wielkich grupach ludzi jest jednym z czynników (podkreślam: jednym z wielu czynników), które bierze się pod uwagę w planowaniu budżetów, tj. pozwala kierować większe zasoby w tym kierunku, z którego spodziewać się można największych strat w danej populacji;
- Na poziomie indywidualnym: takie porównania mogą u konkretnej osoby łagodzić lub wzmagać uczucie lęku, a to może się przekładać na jego reakcje fizjologiczne, nastawienie do choroby i zdrowienia oraz wpływać na to, jakie podejmuje decyzje. Mogą takie porównania tego pacjenta stygmatyzować lub napełniać lękiem przed stygmatyzacją, a przez to opóźniać lub wręcz uniemożliwiać zgłoszenie się po fachową pomoc.
Z indywidualnej perspektywy liczą się dwie kwestie:
- Znajomość objawów alarmowych, które powinny skłonić do szukania pomocy medycznej, niezależnie od tego, o jakich chorobach mogą świadczyć. Tylko ta wiedza pozwoli bowiem na to, by w odpowiednim czasie zgłosić się do lekarza i w ten sposób zwiększyć szanse na skuteczną pomoc.
- Wiedza, jak minimalizować ryzyko zachorowania na różne choroby: czy poprzez styl życia, szczepienia, badania przesiewowe czy nawyki higieniczne.
Każda choroba może się bowiem łączyć z olbrzymim cierpieniem, niezależnie od tego, czy media ogłoszą ją mniej czy bardziej groźną.
Justyna Wojteczek, zdrowie.pap.pl