Coraz więcej kandydatów na nowe serce
Z uwagi na COVID i sporą liczbę wad wrodzonych wzrasta zapotrzebowanie na przeszczepianie serca, jednak istotną barierą jest brak dawców. Transplantacja to ostateczność, ale przywraca zdrowie. Pierwszy pacjent, któremu prof. Mariusz Kuśmierczyk, obecnie szef Kliniki Kardiochirurgii WUM przeszczepił serce, 15 lat po zabiegu jeździ na rowerze 70 km dziennie.
Autorka: Monika Grzegorowska
Ekspert: Prof. Mariusz Kuśmierczyk, kardiochirurg i transplantolog,
W jakich sytuacjach u młodych ludzi konieczne jest przeszczepienie serca?
Są dwie grupy takich chorych. Pierwsza to pacjenci, którzy „są przeszczepiani” praktycznie z takich samych powodów jak pacjenci dorośli, czyli wad mięśnia sercowego: kardiomiopatii rozstrzeniowej, kardiomiopatii przerostowej, kardiomiopatii restrykcyjnej. To sytuacje, gdy serce przez jakiś czas funkcjonuje prawidłowo, ale z czasem staje się niewydolne.
Druga grupa chorych, która, co trzeba sobie jasno powiedzieć, nie jest jeszcze w naszym kraju „zaopiekowana”, a za chwilę będzie bardzo wielu tych pacjentów - to są pacjenci z wadami wrodzonymi, w szczególności pacjenci z sercem jednokomorowym, często po wielokrotnych wcześniejszych operacjach.
Polska jest drugim po Stanach Zjednoczonych krajem, gdzie wykonuje się najwięcej operacji serca jednokomorowego. W związku z tym, że nie ma aborcji, rodzi się bardzo dużo dzieci z niedorozwojem serca, u których musimy przeprowadzać operacje ratujące życie (tzw. operacje Norwooda). Po takim zabiegu dzieci te są przez jakiś czas w stanie zupełnie normalnie funkcjonować: uczyć się, studiować, pracować, ale w pewnym momencie ich serce staje się niewydolne i wymagają ponownej operacji. Prawa komora, która u nich staje się komorą systemową, ma inną budowę niż lewa, i po pewnym czasie nie daje sobie już rady – w jednokomorowym sercu nie ma pulsacji i jest podwyższone ciśnienie tętnicze w układzie żylnym. To z kolei doprowadza do przekrwienia biernego narządów , szczególnie wątroby. Skutkiem tego jest włóknienie i marskość tego narządu, co może doprowadzić do rozwoju pierwotnego raka wątroby.
Co wtedy?
Ci pacjenci muszą być w jakiś sposób leczeni, bo inaczej zginą, a jest to bardzo skomplikowane wielospecjalistyczne leczenie. U takich pacjentów nie wystarczy przeprowadzenie jedynie przeszczepienia serca, konieczna jest również bardzo często transplantacja wątroby. Nawet jeżeli taki pacjent ma raka wątroby i nadal wydolne, jednokomorowe serce, przeszczepienie jedynie wątroby nie ma sensu. Trzeba przeszczepić obydwa te narządy. I my mamy zaplecze do takich transplantacji, właśnie przygotowujemy się do uruchomienia programu jednoczasowego przeszczepiania serca i wątroby.
Jesteśmy po dwóch pierwszych, udanych przeszczepach serca u młodych, szesnastoletnich chłopców, mamy świetny zespół, zapał, ludzie zobaczyli, że można takie rzeczy robić, że nie ma się czego bać.
A co z infekcjami - mówi się o tym, że czasami one prowadzą do takiej ostateczności w postaci transplantacji?
Jeżeli chodzi o zapalenie mięśnia sercowego, to w ostatnim okresie rzeczywiście pandemia dostarczyła nam trochę tego typu chorych, bo część młodych osób po przechorowaniu COVID-19 ma niewydolność serca i musiała mieć wszczepiony jakiś rodzaj mechanicznego wspomagania krążenia lub przeszczepione nowe serce. Nikt nie wie, co COVID zostawi po sobie za parę lat, ale liczymy się z tym, że w przyszłości mogą być konieczne przeszczepienia serca u osób z odległymi powikłaniami tej choroby.
Natomiast proste pogrypowe i inne wirusowe zapalenia mięśnia sercowego można leczyć w okresie skrajnej niewydolności wszczepieniem sztucznych komór, które wspomagają na jakiś czas krążenie, by dać sercu czas na regenerację. Kiedy to nastąpi, zazwyczaj po dwóch, trzech tygodniach, wydolność zaczyna się poprawiać, siła skurczu osiąga minimum połowę tego, co u zdrowego człowieka i możemy to urządzenie "wyszczepić", stopniowo człowiek wraca do normalnego funkcjonowania. Choć oczywiście są zapalenia mięśnia sercowego, które nie dają się leczyć i w efekcie konieczna jest transplantacja.
Pacjent po transplantacji serca wraca do w miarę normalnego życia, ale ma jednak pewne ograniczenia. Z czym musi się liczyć?
Przede wszystkim musi pogodzić się z tym, że co jakiś czas będzie musiał trafiać do szpitala na dokładną ocenę, czy nie doszło do odrzucania przeszczepu, a póki co jedyną metodą na sprawdzenie tego jest biopsja mięśnia sercowego.
Musi też liczyć się z tym, że dojdzie u niego do waskulopatii, czyli choroby naczyń przeszczepionego mięśnia sercowego - inaczej do choroby wieńcowej. To niebezpieczna sytuacja, bo zazwyczaj dotyczy drobnych naczyń, a przeszczepione serce, które jest odnerwione, nie boli – inaczej niż u pacjenta z nieprzeszczepionym sercem, który w takiej sytuacji odczuwa ból. Tak więc u pacjentów po przeszczepieniu trzeba to sprawdzać.
Konieczne jest oczywiście dożywotnie leczenie immunosupresyjne i regularne kontrole lekarskie.
Ale należy też bardzo wyraźnie podkreślić, że są to chorzy, którzy robią wszystko, jak zdrowi ludzi. Mój pierwszy pacjent sprzed 15 lat robi po 70 km dziennie na rowerze i nic się z nim nie dzieje. Nie ma jak do tej pory lepszej metody leczenia skrajnej niewydolności serca jak transplantacja.
Jak wielu osób w ciągu roku dotyczy taka sytuacja?
Od kilku lat na planowej liście do przeszczepienia serca znajduje się około 400- 500 osób. Niestety, rocznie około 25 proc. z nich ginie, nie doczekując narządu. W naszym kraju na przeszczepienie serca szansę mają praktycznie tylko osoby, które są na pilnej liście, ponieważ zapotrzebowanie jest bardzo duże, a serc jest mało.
Ile serc przeszczepienia się rocznie?
W zeszłym roku wykonaliśmy rekordowe 200 przeszczepień serca w skali kraju. Niestety wygląda na to, że w tym roku nie powtórzymy tego sukcesu. Ale warto powiedzieć, że rozwija się też inna dziedzina, czyli mechaniczne wspomaganie krążenia, która polega na tym, że wszczepiamy pacjentowi pompę, żeby przeżył albo żeby żył w komforcie. Bo gdy taka pompa zastępuje lewą komorę, chory nie musi brać uciążliwej farmakoterapii i zaczyna normalnie funkcjonować.
Wielu pacjentów przyzwyczaja się do tej pompy, kabla, baterii i zupełnie normalnie na takim wspomaganiu funkcjonuje: prowadzi firmę, lata samolotami, wyjeżdża na wakacje. Jedynym obostrzeniem jest to, że nie można się z tym kąpać. Efekt jest taki, że niektórzy z nich nie dość, że nie potrzebują przeszczepienia, to także wcale go nie chcą.
Co jest obecnie największą bolączką polskiej transplantologii?
Niestety, w Polsce dawstwo wciąż nie jest na zbyt wysokim poziomie, dlatego trzeba cały czas dużo o tym mówić, propagować tę formę leczenia. Będąc po drugiej stronie widzimy, co się dzieje z tymi w większości młodymi ludźmi na sztucznym wspomaganiu i mamy świadomość, że jeżeli nie dostaną nowego serca, to zginą. Bo ta metoda ma swoje ograniczenia – jeśli w ciągu trzech miesięcy nie znajdziemy dla nich serca, ryzyko powikłań gwałtownie wzrasta. Mogą nie doczekać swojej szansy na życie.
Rozmawiała Monika Wysocka, zdrowie.pap.pl