Ochrona zdrowia tonie, FPP rzuca koła ratunkowe
Narodowy Fundusz Zdrowia traci płynność. Brakuje miliardów złotych. Co zrobić, by system ochrony zdrowia nie zatonął wraz z pacjentami? Rozwiązania są równie konieczne, co bolesne i niepopularne np. podwyżka składki zdrowotnej. To ostatni moment, by coś zrobić, bo przed nami widmo zapaści – ostrzega ekspert Federacji Przedsiębiorców Polskich Wojciech Wiśniewski.
FPP rzuca koła ratunkowe systemowi ochrony zdrowia. Pierwsze z napisem: „uszczelnienie systemu”, a w nim m.in. propozycja, by pacjent mógł za wizytę prywatną odpisać sobie 10 proc. jej kosztu od podatku. Dlaczego wracacie do ulgi podatkowej na zdrowie?
Ta propozycja niesie ze sobą dwie korzyści. Po pierwsze ograniczenie szarej strefy, z którą mamy do czynienia w ochronie zdrowia, bo pacjent będzie dążył do tego, by jego wizyta była rejestrowana. Zależeć mu przecież będzie na tym, by skorzystać z tej ulgi. Publiczna ochrona zdrowia będzie zmagać się z coraz większymi problemami i siłą rzeczy pojawi się dodatkowy popyt na świadczenia prywatne. Druga korzyść - pozwoli to na określenie prawdziwych potrzeb zdrowotnych. Teraz niestety NFZ patrzy na system jednym okiem. Nie ma ogólnopolskiego, oddającego prawdziwą sytuację rejestru usług publicznych i prywatnych. Odpis od podatku da nam obraz tego, z jakich świadczeń pacjenci korzystają w prywatnych placówkach. Płatnik będzie mógł zaplanować działania, uzupełnić swoją ofertę lub ją zmienić. Będzie miał wgląd na bieżąco do tego, czego brakuje w systemie publicznym.
Dane gromadzone były w centralnej bazie świadczeń. Tego wciąż brakuje…
Tak, proponujemy stworzenie ogólnopolskiego rejestru obejmującego również świadczenia z prywatnych placówek. Chcemy wiedzieć, czego zdrowotnie potrzebują Polacy, a bez rejestracji w kanale prywatnym jest to zupełnie niemożliwe. Rejestr prowadziłoby Centrum e-Zdrowia.
Drugie koło ratunkowe to ubezpieczenie ryzyka choroby. Pieniądze na zdrowie w jednych rękach. Konsolidacja ZUS i NFZ, dlaczego?
Podejrzewamy, że NFZ będzie zainteresowany redukowaniem liczby absencji chorobowych pracowników. W Polsce jest ona znacząco wyższa niż w innych krajach europejskich. U nas pracownik na zwolnieniu chorobowym przebywa przeciętnie 16 dni, a we Francji i w Danii – 10 dni. W interesie NFZ jest zatem to, by pracownicy szybciej wracali na rynek pracy. Chcielibyśmy połączyć składkę zdrowotną ze świadczeniem, jakie pracownik płaci za ubezpieczenie chorobowe. Połączona składka wynosiłaby 11,95 proc., nieco inne rozwiązanie byłoby dostępne dla przedsiębiorców.
I tutaj zaszyta jest propozycja podwyżki składki zdrowotnej. Bardzo niepopularne pociągnięcie, któremu być może sprzyjają warunki ekonomiczne, ale politycznie to niezmiennie trudne …
Inflację mamy już niższą, a dynamika płac jest nadal wysoka, co oznacza, że realnie zarobki w Polsce rosną i są to sprzyjające warunki, by porozmawiać o podwyższeniu wymiaru składki zdrowotnej. Tym bardziej, że mówimy o symbolicznym wzroście o 0,5 pkt. proc., z obecnych 9 proc. Zdajemy sobie sprawę, że wzrost każdego obciążenia jest niepopularny, dlatego jednocześnie mówimy o tym, że konieczne jest uszczelnienie sytemu. Te pieniądze niezbędne są nie tylko na podwyżki wynagrodzeń w ochronie zdrowia, ale też na wzrost dostępności świadczeń zdrowotnych.
Przekładając ten wzrost składki już na konkretne kwoty, o ile więcej w miesiącu będzie musiał zapłacić rolnik, pracownik z pensją minimalną lub średnią, ten zatrudniony na stałe lub prowadzący działalność gospodarczą?
Dla osoby z minimalnym wynagrodzeniem to wzrost miesięcznego obciążenia o 20 zł, z przeciętnym wynagrodzeniem – o 37 zł. W przypadku przedsiębiorców proponujemy utrzymanie składki na dotychczasowym poziomie. Teraz średnio płacą na nią ok. 980 zł miesięcznie.
Natomiast jeśli chodzi o rolników, to z dostępnych danych z ZUS wiemy, że średnie miesięczne obciążenie składką zdrowotną wynosi 9 zł. Dlatego tutaj proponujemy dwie zmiany: pięciokrotne podwyższenie wymiaru składki zdrowotnej do 5 zł za hektar przeliczeniowy, przy jednoczesnym zwolnieniu z niej rolników, którzy prowadzą gospodarstwa do 6 ha. Chodzi o to, by gospodarstwa towarowe, które produkują na rynek w większym stopniu, partycypowały w składce. Miesięczne obciążenie w wysokości 36 zł nie wydaje się radykalnie wysokim, biorąc pod uwagę, że średnie obciążenie pracownika zatrudnionego na umowę o pracę to 525 zł.
Mamy i czwarte koło – absencja pracownika od 15 dnia choroby finansowana przez państwo…
Obecnie jest tak, że ZUS finansuje nieobecność pracownika od 34. dnia, a jeśli ukończył on 50 lat, to od 15. dnia jego nieobecności w pracy. Ujednolicając to, chcemy dać systemowe zachęty, by zmniejszyć liczbę absencji. Nie chodzi oczywiście o to, by chorych przywracać do pracy, ale by był mechanizm, gdy powrót do pracy będzie najzwyczajniej możliwy.
Proponujecie też zmianę wyliczania minimalnego wynagrodzenia dla pracowników medycznych. Dlaczego?
Teraz minimalne wynagrodzenie w ochronie zdrowia wylicza się od średniego wynagrodzenia w gospodarce, co spowodowało bardzo dynamiczny wzrost płac w tym sektorze. Cel ustawy o minimalnych wynagrodzeniach został osiągnięty – zarobki w ochronie zdrowia są wyższe niż w innych sektorach gospodarki, chociażby grupa piąta (np. pielęgniarki bez wyższego wykształcenia lub specjalizacji) ma zagwarantowane miesięczne wynagrodzenia obecnie na poziomie prawie 11 tys. zł brutto.
Dlatego proponujecie wyhamowanie tych zarobków i ustalenie kwoty bazowej z możliwością waloryzacji. Na jakim poziomie?
Chodzi o to, by za bazę przyjąć poziom wynagrodzeń minimalnych, który obowiązuje od 1 lipca 2024 r., i waloryzować płace, tak jak renty czy emerytury. Jesteśmy przeciwni zamrożeniu tych kwot. Chcemy też, by nie spadały w czasie. Jeśli tego nie zmienimy, to te wynagrodzenia w ochronie zdrowia – przy nieuchronnym braku płynności ze strony NFZ – staną się takim lizakiem, który trzeba będzie lizać przez szybę. Placówki po prostu nie będą miały pieniędzy, by płacić swoim pracownikom. Perspektywa kryzysu jest realna – w tym roku płatnikowi zabraknie 10 mld zł, w przyszłym – 27 mld zł, a w 2026 roku – 41 mld zł. Więc albo wprowadzamy niepopularne zmiany, albo dosypujemy pieniędzy, których w budżecie faktycznie nie ma. To jest sytuacja, przed którą stoi rząd.
A co z kontraktami, na podstawie których zatrudnionych jest ponad 70 proc. lekarzy? Zwracacie uwagę, że to beczka prochu, bo tutaj zarobki mogą sięgać miesięcznie nawet setek tysięcy złotych. Jak ją bezpiecznie zdetonować? Kolejne rozwiązanie, które może wywołać wielkie niezadowolenie.
Kominy płacowe w systemie ochrony zdrowia są tą beczką prochu, która może go wysadzić. Tak naprawdę do wybuchu dochodzi każdego roku, bo wynagrodzenia powyżej 80 tys. zł czy 100 tys. zł nie należą wcale do rzadkości w placówkach medycznych. Dlatego powinniśmy wprowadzić górny limit wynagrodzeń finansowanych ze środków publicznych. W szpitalach byłaby to ustalona wielokrotność średniego wynagrodzenia w gospodarce. Musielibyśmy to jeszcze uzgodnić w Zespole Trójstronnym. Niemniej naszą wyjściową propozycją jest czterokrotność przeciętnej pensji. Wydaje się nam, że miesięczne zarobki powyżej 40 tys. zł sprawiają, że zawód lekarza jest atrakcyjny... Powinniśmy znaleźć punkt przecięcia między zapewnieniem atrakcyjność zawodu lekarza w publicznym systemie a górną granicą wydatkowania na to środków publicznych.
Proszę pamiętać, że to są środki publiczne. W tych publicznych pieniądzach, które mamy na zdrowie, nie da się zapewnić pokrycia pensji lekarzy, które przekraczają czasem nawet setki tysięcy złoty miesięcznie. Wiele kontraktów zależy od liczby wykonanych świadczeń. A w sytuacji, gdy NFZ przestaje regulować swoje zobowiązania, tego typu rozwiązania sypią się jak domek z kart. Niebawem czeka nas i tak wstrząs kadrowy w systemie, szczególnie tam, gdzie pojawią się problemy z płatnością ze strony NFZ.
Czy takie rozwiązanie nie jest czasem otwarciem okienka transferowego do prywatnych placówek?
Niezmiennie uważamy, że powszechne ubezpieczenie zdrowotne i publiczna ochrona zdrowia to jedyne rozwiązanie. Dodatkowo, polski rynek prywatnej ochrony zdrowia jest płytki, chociażby z powodu niewielkich oszczędności większości obywateli.
Kolejny pomysł – zmniejszenie liczby personelu medycznego… Jeszcze mniej pielęgniarek przy łóżku pacjenta?
Mamy rekordową liczbę łóżek przy relatywnie niskich zasobach kadrowych. W pediatrii mamy najwyższe wymogi kadrowe, a jednocześnie zajętość łóżek niewiele przekraczającą 50 proc., podobne obłożenie jest w okulistyce. Musimy urealnić to, oczywiście z zachowaniem bezpieczeństwa pacjentów. Udział kosztów osobowych w budżetach szpitali rośnie, a powinniśmy kierować środki również na wzrost dostępności świadczeń i nowe technologie. Naszemu krajowi bez rozwiązania problemu kolejek naprawdę trudno będzie się rozwijać w tym tempie, tym bardziej że stajemy się społeczeństwem coraz starszym. Sprawność systemu ochrony zdrowia w najbliższych latach będzie jednym z głównych determinantów rozwoju Polski. Nie żartuję!
Wrócę jeszcze do porównania z początku rozmowy. Nawet jeśli wyciągniecie tonącego na brzeg, to trzeba dokładnie wiedzieć – i to najlepiej ze sporym wyprzedzeniem – na jakie terapie nas stać. Twierdzicie, że brakuje przejrzystości planu finansowania NFZ. Placówki medyczne często żyją z dnia na dzień…
Właśnie dlatego środowiska zrzeszające świadczeniodawców – szpitale, placówki POZ – starają się przekonać NFZ do stworzenia przejrzystej informacji, co i w jaki sposób będzie finansowane. Według mojej najlepszej wiedzy dotychczas taki dokument nie został sporządzony. Wiemy, że pieniędzy w NFZ nie ma wystarczająco dużo i ten katastrofalny stan odbije się na uczestnikach systemu, pacjentach także. Jeśli mamy oszczędzać, to trzeba powiedzieć, w jaki sposób.
Jaką wartość mają koła ratunkowe?
Zależy to od wielu parametrów. W przyszłym tygodniu gotowe będą scenariusze. Ale na przykład zaproponowana zmiana dotycząca minimalnego wynagrodzenia dla personelu medycznego to od 1 stycznia 2026 r. trzykrotne zmniejszenie kosztu wobec tego, co mamy od 1 lipca tego roku.