Można tyć na diecie 1000 kcal. Historia Anki
Jeśli nie rozumiesz, co przeżywają cierpiący z powodu otyłości olbrzymiej, obłóż się czterema workami cementu i spróbuj zrobić kilka kroków. Można poczuć wtedy, jak to jest każdego dnia na małych stopach dźwigać taki ciężar. Anna, obecnie lat 42, wzrost - 147 cm, waga - 180 kg, może przejść bez odpoczynku 32 kroki. W 2007 roku robiła trzy, cztery kroki i musiała usiąść. Wtedy ważyła 212 kg.
Zakres ruchu zwiększył się dzięki operacjom bariatrycznym i odpowiedniemu leczeniu. Anka po domu krząta się więc o kulach, a na spacerach jest w stanie samodzielnie przejść 32 kroki bez odpoczynku. Już nie dusi się w ciągu dnia, bo przeszła operację rozrośniętej tarczycy. W nocy jej oddech wciąż jednak wspomaga maszyna.
Anka budzi się wcześnie, zjada lekkostrawne śniadanie. Zresztą wszystkie posiłki muszą być lekkie, bo w woreczku żółciowym są kamienie. I atak, jak na razie, na szczęście, niezbyt często. Dopóki nie będzie bolało tak, że nie da się żyć, dopóki pomagać będzie rozkurczowy lek, operacji nie będzie, zbyt duże ryzyko. Kiedyś rozbolało po rehabilitacji. Tak bardzo, że trzeba było przerwać ćwiczenia na kilka dni. A przecież tak są ważne dla zachowania sprawności.
Je mało, szybko odczuwa sytość. Zamiast chrupkiego pieczywa, które jadła latami wedle zaleceń, zjada chleb ziarnisty.
- Dziś wiem, że od małego byłam źle prowadzona. Te wszystkie eliminacyjne, restrykcyjne diety, które mi zalecano, powodowały tylko dalsze tycie, bo organizm się bronił. Teraz jem mniej a częściej. Kiedy po operacji pani dietetyk rozpisała mi jadłospis, ze zdziwieniem stwierdziłam, że są naleśniki z mięsem, że jest jajecznica, omlet. Że na śniadanie są pyszne płatki owsiane z owocami. Na nowo uczyłam się jedzenia – wspomina.
Z nadmiernymi kilogramami boryka się od małego. Historia tycia wyglada tak: waga urodzeniowa - 3,4 kg, wzrost: 58 cm. 10 punktów w skali Apgar. Pełna norma.
Ale już od siódmego miesiąca życia zdrowy niemowlak, jedzący niewiele i o stałych porach, tyje. Lekarze zaniepokojoną mamę uspokajają: jak dziecko zacznie chodzić, „wyrośnie”.
Nie wyrosła. Dwa lata - 42 kg, osiem lat - 109 kg, 13 lat - 123 kg. W szóstej klasie podstawówki zatrzymuje się hormon wzrostu. Potem brak miesiączki i karmienie innymi hormonami. Plastry, tabletki, zastrzyki.
Zespół Pradera-Williego?
Tę chorobę genetyczną, występującą raz na 10 000 - 25 000 urodzeń sugeruje w dzieciństwie pewna lekarka. Charakterystyczne cechy: otyłość spowodowana mniejszym niż u zdrowych ludzi zapotrzebowaniem energetycznym przy jednoczesnym ciągłym niepohamowanym uczuciu głodu. Może też współwystępować cukrzyca, nadciśnienie tętnicze, skrzywienie kręgosłupa. Często osoby dotknięte tym zespołem cierpią na niepełnosprawność intelektualną. Anka jest bystra, kolejne stopnie edukacji kończy ze świadectwami z biało - czerwonym paskiem.
Dotknięci otyłością olbrzymią wcale nie muszą dużo jeść, by tyć. Utrzymują wagę (ale nie tracą kilogramów!), dostarczając organizmowi ledwo 1000 kcal w ciągu dnia (dla porównania: klasyczna dieta odchudzająca ma dostarczać 1200 kcal). Metabolizm zupełnie inaczej funkcjonuje, np. obfita tkanka tłuszczowa działa jak izolator - nie potrzebują wiele energii, by utrzymać stałą ciepłotę ciała.
Okno na świat
Wieś w województwie pomorskim, gdzie mieszka Anka, jest mała, ok. 860 mieszkańców, 58 domów, niecałe 20 km do Gdańska. Ale tak blisko położone miasto Anka zobaczy po raz pierwszy w życiu dzięki przyjaciółce Izie dopiero w roku 2019. Po operacjach bariatrycznych, dzięki przyjaciołom z różnych zakątków Polski: ze Śląska, Szczecina, Gdańska, Gdyni, zachwyci się iluminacją świetlną w Parku Oliwskim. Po raz pierwszy w życiu będzie też na plaży i na molo w Sopocie. Wcześniej wiele lat spędzi oglądając świat przez szybę i rozmyślając, jak jest po drugiej stronie.
Dziś jej oknem na świat jest internet. A przede wszystkim dobrzy ludzie, których w sieci poznała. To oni zbudowali jej świat na nowo po śmierci mamy. Nadali życiu sens i umocnili.
- Już nie siedzę w okiennej ramie. Szkoda mi dnia na rozmyślania. Ciągle coś robię. Jak mam czas, czytam książki. Przyjeżdża po mnie Iza i razem spędzamy czas - mówi.
Kiedy 10 lat temu dostała pierwszy telefon dotykowy, miała obawy, czy da radę. Szybko nauczyła się obsługi, a dziś śmiga po internecie. Nie ma laptopa ani komputera stacjonarnego.
- Jak siedzę mniej niż trzy godziny dziennie nie łapie mnie rwa kulszowa. Komputer mi nie jest potrzebny – wyjaśnia.
Ma sporo znajomych na Facebooku. Też po operacjach bariatrycznych, rozumieją się. A najważniejsze, że o 7 minut drogi od siebie ma tę najlepszą przyjaciółkę Izę. Ta załatwia wózek inwalidzki, wozi na badania, organizuje wypady weekendowe. Były razem w teatrze i w kinie. Krzesełko z serduszkiem, na którym w 2007 r. przysiada co trzy kroki, jest dziś w marnym stanie. Anka na spacerach z rehabilitantką przysiada co 32 kroki na wózku załatwionym przez Izę.
Lekko rude, gęste włosy są zadbane, Anka pachnie świeżością. Ma 147 cm wzrostu i waży 180 kg. To sukces. Bywało znacznie gorzej.
Anka nie robi wrażenia osoby złamanej życiem. Przeciwnie, ma przenikliwe spojrzenie i … radość istnienia w oczach. Latami, z uporem, walczy o swoje zdrowie. Krok po kroczku, jak na spacerach, gdy drepce z fizjoterapeutką.
Na ciele brak odleżyn i babrzących się ran. Zachwyci się tym pielęgniarka, gdy będzie operacja na tarczycę. To wyczyn przy tak dużej nadwadze. Każdą fałdę tłuszczu Anka przemywa dokładnie i smaruje odpowiednim kremem. Robi to od kiedy pamięta. Kiedyś w codziennych czynnościach pomagała jej mama. Kiedyś…
Mama
Szczupła blondynka jest oddana Ance całym sercem. Załatwia co może i pomaga w codziennych czynnościach. Nagle w 2008 roku zaczyna wymiotować, potem jest przerażona, wychodzi na korytarz złapać oddech i mdleje. Bliscy wzywają karetkę. Reanimacja, szpital, tętniak, operacja. Trzy tygodnie w śpiączce i śmierć. Anka szaleje z rozpaczy.
- Nie wiedziałam, co robię, niewiele pamiętam z tamtych dni, ciągle myślałam o mamie. Istniałam a nie istniałam. Mama zmarła 10 listopada. Święta Bożego Narodzenia po jej śmierci to był koszmar. Wszystko było mi obojętne, chciałam odejść do mamy. Życie uratował mi szczeniaczek, Kropek, którego w mikołajki wzięłam ze schroniska. Dobiłam do 230 kg. To mój życiowy rekord. Zajadłam śmierć mamy - wspomina.
Konieczna była rehabilitacja - w sanatorium zrzuca 15 kg.
Pierwsza operacja - Belgia
Aniołów stróżów Anka ma więcej niż Izę czy mamę.
W Polsce nikt Anki operować nie chce – operacja jest olbrzymim ryzykiem i obawiają się o jej życie. Potem Włoch Nicolo Scopinaro, u którego już była jej pełna dokumentacja medyczna i ustalony termin zabiegu, w ostatniej chwili wycofuje się. Ale kolejny Ankowy anioł stróż, prof. Mariusz Wyleżoł, bariatra, nie poddaje się. Szuka dla niej ratunku w całej Europie. Znajduje w Belgii. Doktor Luc Lemmens, były prezes europejskiej sekcji Międzynarodowego Towarzystwa Chirurgii Otyłości w 2010 r. podejmie się ryzyka operacji, choć bardzo się obawia.
Do Belgii Anka jedzie busem, z którego wyjęto siedzenia i włożono materac, by mogła leżeć. Zabieg nie jest zbyt skomplikowany, po pięciu dniach wraca na podłodze busa do domu. Za operację płaci NFZ.
- Potem szukałam leczenia w Polsce. Dzięki zbiórkom, które były robione na moją operację, a nie zostały wykorzystane, mogłam opłacić kilkomiesięczny pobyt w sanatorium z rehabilitacją. Niestety, fundusze szybko się skończyły - opowiada Anka.
Szczęśliwa wśród ludzi
Zanim dojdzie do drugiej operacji, Anka ukończy zaocznie liceum ogólnokształcące w Gdańsku. Będzie tam jeździć w weekendy. Ledwie zacznie rozmowę z koleżanką z roku, a już zostaną przyjaciółkami. Grupa kończąca liceum szybko przekonuje się do niepełnosprawnej Anki. A i szkoła pomaga jak może: zakupuje podręczniki, bo nauczyciele dostrzegają potencjał u pilnej uczennicy, która nie opuszcza zajęć i zawsze jest do nich przygotowana. Ze względu na Ankę wszystkie zajęcia odbywać się będą na parterze. Jeździ do sanatorium i wraca do szkoły. Zda maturę. Wcześniej jednak weźmie korepetycje z języka angielskiego i matematyki. To jej pierwszy kontakt z językiem angielskim, łatwo nie jest. Zdaje maturę za drugim podejściem. Podobnie z matematyki. Ale z polskiego za to za pierwszym podejściem i to śpiewająco.
Wreszcie jest szczęśliwa. Jest empatyczna i sympatyczna, więc łatwo odnajduje się w grupie, ma przyjaciół. Ale w pierwszych dniach nauki stresuje się.
- Szkoła bardzo mnie podbudowała psychicznie. Uwierzyłam w siebie. Zaczęłam na nowo żyć, spełniać marzenia. Bo od kiedy pamiętam chciałam się uczyć, zdać maturę. Poznałam mnóstwo ludzi, odwiedzali mnie w domu. Po raz pierwszy byłam w środowisku ludzi zupełnie sprawnych i oni mnie zaakceptowali. Wcześniej kończyłam szkoły dla niepełnosprawnych - mówi.
Druga operacja: Polska
Druga operacja w 2015 r. jest poważniejsza i odbywa się w Polsce. To "gastric bypass". Operuje prof. Krzysztof Paśnik. Zabieg polega na podzieleniu żołądka na dwie odrębne części. Mniejsza o pojemności 100 ml łączona jest z jelitem cienkim. Ale reszta żołądka z dwunastnicą i fragmentem jelita czczego zostają wyłączone z normalnego trawienia i wchłaniania pokarmu. Tak powstaje coś na kształt „małego żołądka”, co uniemożliwia pacjentom jednorazowe przyjęcie dużej porcji jedzenia. Pokarm wędruje od razu do jelita cienkiego, omijając dwunastnicę i część jelita czczego. Skraca się czas trawienia i wchłaniania pokarmów. Operacja znacznie zmniejsza objętość przyjmowanego pokarmu, jak również ogranicza jego wchłanianie. Po niej pacjent musi przestrzegać specjalnej diety i przyjmować niektóre witaminy i mikroelementy (witaminę B12, żelazo oraz wapń).
Przez pierwsze trzy miesiące tata przygotowuje lekkostrawne posiłki, miksuje je jak dla niemowlaka. Stopniowo, pod okiem dietetyka klinicznego Anka zaczyna jeść stałe, bardziej urozmaicone pokarmy.
Po tej drugiej operacji Anka szuka opieki medycznej blisko domu. Lekarze z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego konsultują się w jej sprawie z prof. Wyleżołem. Spotyka, jak to określa, bardzo fajną panią endokrynolog. Ta przeprowadza szereg badań i stwierdza, że kłopoty z oddychaniem to efekt tarczycy naciskającej na tchawicę. Guzy nie są groźne, ale duże. W 2018 r. operują gdańscy lekarze. Przy okazji mają usunąć wielki płat skóry zwisający pod brodą. Gdy Anka budzi się z narkozy, widzi ten płat i jest lekko rozczarowana. Lekarze nie decydują się na wycięcie go, bo uznają to za zbyt niebezpieczne.
- Zaskakująco szybko doszłam do siebie. Przez cały pobyt w szpitalu była przy mnie Iza. Załatwiała formalności, biegała z czystymi ciuchami. Mieć taką przyjaciółkę to przywilej. Doszłam do siebie nadspodziewanie szybko. Już pierwszego dnia mogłam normalnie ruszać głową. Dzięki operacji tarczycy nie duszę się w ciągu dnia. W nocy mój oddech wspomaga maszyna – mówi Anka.
Marzenia
Marzy o adoptowaniu dziecka. Nie jest jednak szalona, wie, że nic z tego nie będzie. Gdy ma się 42 lata (31. 03. ma urodziny), jest się niepełnosprawną, to niemożliwe. Cieszy się więc, że popołudnia może spędzać z dziećmi siostry. Jej chrześniak ma 11 lat, siostrzenica 6 lat. Układają puzzle, piszą, malują.
Poza tym, gdy ma się ok. 1400 zł renty socjalnej plus ok. 2400 zł zasiłku opiekuńczego taty, trudno mieć wielkie marzenia. Przy obecnej inflacji ledwo to wystarcza na życie. Gdy cena tony węgla skoczy na 3500 zł, będą załamani, bo dom ogrzewa piec kaflowy. Na razie koszty dzielą z siostrą, ale jak ta wkrótce wyprowadzi się, sami z tatą będą musieli płacić za wszystko. W wydatkach na rehabilitację i leczenie Ance pomaga fundacja Avalon.
Miłość? Pewnie, że Anka chciałaby mieć kogoś bliskiego.
- Ale skoro do tego wieku nikogo nie poznałam, pewnie już nie poznam. Wiem, że ludzie poznają się przez internet. Mnie to nie odpowiada - ucina.
Anka jest utalentowana plastycznie. Maluje, szyje. W pandemii szyła maseczki dla lokalnej społeczności i na ostatnie Boże Narodzenie - rękawice kuchenne.
A teraz marzy o robieniu prac z żywicy epoksydowej. Już zrobiła jeden obraz. Dobrze wyszedł. Potrzebne będą pieniądze na zakup materiałów i form. Sama żywica plus suszone kwiaty to droga sprawa. Kiedy siostra z dziećmi wyprowadzi się, będzie miała pomieszczenie na pracownię.
Zawsze marzyła o pomaganiu. I faktycznie, jak nadarza się okazja, pomimo swojego ciężkiego położenia, pomaga. Przed pandemią prowadzi zajęcia plastyczne dla seniorów.
Tata
Ma 67 lat. Czasem Ance przemknie przez myśl, co będzie, jeśli go zabraknie, ale szybko tę myśl przepędza. Wie, że ma wsparcie w przyjaciołach. Tata gotuje.
- Nie wybiegam w przyszłość i to mnie chroni. Teraz całkowicie skoncentrowana jestem na walce o zdrowie Kropka. Ma już 15 lat. Zaczął chorować. Dostaje drogie leki, na które była założona zbiórka. Pomaga nam fundacja. Kropek to teraz mój cały świat. Jestem jednak przygotowana na to, że może odejść - wyznaje.
Kolejny dobry anioł, Monika z Gdyni, przyjedzie autem i zabierze Kropka do weterynarza. Kobiety utrzymają kontakt. To Monika załatwi tę fundację, która zakupi dla Kropka karmę, leki osłonowe i witaminy.
- Od życia to ja teraz chcę spokoju. Chcę ukończyć różne kursy plastyczne. No i chcę wyremontować dom. Większych marzeń nie mam – mówi.
Faktycznie dom, barak popegeerowski, jest w kiepskim stanie. Trzeba będzie wymienić piec, bo przecież jest program „Czyste powietrze”. Dawno temu kuzyn naprawia dach, bo przecieka w Anki pokoju. Tata montuje brodzik. Za wysoki, jak się okaże. Trudno do niego wejść. Kiedyś Anka nieomal nie upada, bo jest ślisko, a nie ma się czego złapać. Kąpie się na zewnątrz, gdzie jest odpływ, ale woda nie spływa do końca i zawsze trzeba ją zebrać, by kobieta nie poślizgnęła się.
Czego Ance najbardziej brakuje? Kontaktów z ludźmi na żywo. Internet to nie to samo.
Beata Igielska, zdrowie.pap.pl